Opublikowany przez: Wxxx 2011-01-25 00:55:02
To była moja trzecia ciąża, wyczekana i upragniona. Nie byłam już młoda, miałam jakieś doświadczenie, więc bałam się bardzo. Nie, nie porodu, bałam się o zdrowie dziecka. Dlaczego? Nie miałam złych doświadczeń z dwóch poprzednich ciąż, ale po raz pierwszy w głowie kołotała mi myśl, że nie wzystkie historie dobrze się kończą.
I chociaż dobrze się czułam w tej ciąży, to przyplątała mi się cukrzyca ciążowa, ile ja się naczytałam o jej wpływie na maleństwo! Nic dziwnego, że nie potrafiłam cieszyć się z tej ciąży, bałam się, że w ten sposób mogę coś zapeszyć. Termin miałam na 15 kwietnia,a 12-13 kwietnia wypadały święta Wielkanocne. Przygotowałam wszystko na tę okazję, w Wielką Sobotę poszłam z dziećmi do kościoła ze Święconką. Pogoda była tak piękna, że wybrałam się jeszcze z młodszą córką na spacer. Wróciłam do domu zmęczona. Całodzienne przygotowania, a potem jeszcze ten spacer, nieźle dały mi w kość. Szybko położyłam się więc spać. Obudziłam się o 5 rano, bo poczułam jakąś wilgoć.
Ja, wieloródka, nie wiedziałam co się dzieje! Dopiero kiedy wstałam z łóżka, zrozumiałam o co chodzi. Odchodziły mi wody. Po chwili obudził się też mój Mąż i kiedy pojął, że to już, zarządził wyjazd do szpitala.. Mnie jednak nic nie bolało i gdyby nie ten cieknący płyn, nigdy nie pomyślałabym, że ja już rodzę.
Postanowiłam, więc że jescze trochę poczekamy. Na co? Nie wiem, nie chciałam zbyt szybko znaleźć się w szpitalu, wiedziałam, że nikt w ciągu godziny dziecka nie rodzi, a już na pewno nie ja! Obudziłam starsze dzieci i wyprawiłam je z Mężem do kościoła, tzn. Mąż miał je zawieźć i wrócić do mnie. Koniec końców na oddział dotarłam przed 8. Położna, która mnie przyjmowała nie była ani miła, ani szczęśliwa, że mnie widzi. Słyszałam jak gdzieś dzwoniła i powiedziała sarkastycznym głosem- My już pracujemy, u nas już się zaczęło.
Obadała mnie i zapytała czy, aby na pewno mi wody odchodzą, bo żadnej akcji nie widać. Dopiero kiedy sama zobaczyła, uwierzyła. Przeniesiono mnie na salę gdzie już leżały matki wraz ze swoimi dziećmi, a ja przerażona tym, czy wszystko będzie dobrze. Jeszcze się nie bałam tego co mnie czeka, chociaż wiedziałam czym to pachnie! Podłączono mnie pod KTG i kolejny stres, wciąz ginęło tętno dziecka. Mały miał w brzuszku jeszcze dużo miejsca i fikał koziołki.
Po obchodzie zapadła decyzja, oksytocyna. Wtedy poczułam lekki niepokój, pamiętałam bóle po osytocynie z poprzedniego razu. Podłączono mi kroplówkę, a ja leżałam i czekałam. Po kilkunastu minutach powoli czaczęło się wszystko rozkręcać. Nadeszły skurcze, najpierw delikatne, potem coraz mocniejsze.
Jednak KTG niczego nie rejestrowało, dlatego kiedy przyszedł lekarz, spojrzał na zapis, pokiwał z niezadowoleniem głową i podkręcił kroplówkę. Po chwili weszła położna, zerknęła na zapis i...też podkręciła kroplówkę. No i wtedy żarty się skończyły, z bólu miałam ochotę pogryżć obdrapany stojak od kroplówki *(po czasie pomyślałam, że może on dlatego był taki podrapany, że ktoś przede mną to zrobił?!).
W tym momencie do sali wszedł mąż jednej z kobiet, które tu leżały. Spojrzał na mnie zwijającą się w kolejnym skurczu i pobiegł po położną. Ta wpadła z zapytaniem czy jest mi słabo. Odparłam, że nie, ale stwierdziłam trż, że mam już bóle parte. A ona mi na to, że to niemożliwe, bo KTG niczego nie rejestruje. Wkurzyłam się i wrzasnęłam, iż poprzednio też tak było, niczego nie rejestrowało, a ja rodziłam.
Zdecyzowała się mnie zbadać i stwierdziła, że jedziemy na porodówkę. Dopiero wtedy zaczęłam się bać porodu! Chyba miałam to przerażenie wypisane na twarzy, bo położna pogłaskała mnie i powiedziała, żebym się upokoiła, bo niedługo zobaczę swoje dziecko. Na porodówce okazało się, że jest pełne rozwarcie i mogę przeć.
Położna kazała mi przeć bez przerwy, dziwne, pamiętam, że poprzednim razem kazały mi przeć wtedy, kiedy nadchodził ból. Teraz nie, miałam przeć cały czas. Po kilku minutach usłyszałam, że widać włoski. Zmobilizowałam się i po chwili Malutki był na świecie. Położono mi go na brzuchu, spojrzałam na niego i wybuchnęłam śmiechem, bo mimo że mocno się wpatrywałam, nigdzie nie widziałam włosków.
Dopiero później usłyszałam, że tak się mówi każdej rodzącej, by ja zmobilizować do parcia. Malutki, prócz tych włosów, wszystko inne miał na miejscu. Był taki drobniutki, ważył 2900 gr, ale był MÓJ upragniony i wyśniony. Kiedy spojrał na mnie swymi ślepkami i zabawnie zmarszczył nosek, zakochałam się w nim na zabój i ta miłość trwa do dziś, z każdym dniem jest coraz mocniejsza i silniejsza. Czasami, aż zastanawiam się czy wszyscy tak mocno kochają swoje dzieci?!
Tak mocno, aż do bólu. Mego małego Chłopczyka zabrano na badania, a na mnie czekało jeszcze urodzenie łożyska. Mimo, że mijały minuty nic się nie działo, po pół godzinie przyszedł lekarz, który zaczął ugniatać mi brzuch i wciąż powtarzał, że mam grzecznie urodzić to łożyska, bo przecież są święta i chyba nie chcę mu w ten czas nakładać roboty.
Starałam się, parłam mocniej niż przy porodzie. Nic z tego, po 50 min, ku niezadowoleniu lakarza, dostałam zastrzyk i...odpłynęłam. Kiedy się obudziłam, było już po wszystkim. Po czterech godzinach pobytu na porodówce wróciłam na swoją salę. Wkródce potem przyniesiono mi mojego Synka. Od tej chwili jestemy razem, mimo że minęło już bliko dwa lata, my się nie roztajemy na dłużej niż na 8 godzin tzn. nz czas mego pobytu w pracy. Patrząc teraz na śpiącego obok mnie Wojtusia, myślę, że nigdy na świecie nie doszło do większego cudu, niż cud narodzin...
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Mama Julki 2011.01.27 15:12
Piękna historia:) Dla mnie łożysko to an szczęście była "pestka":)
aguska798 2011.01.26 23:08
Jej..mnie to zawsze przeraża w opowieściach o porodzie te naciskanie na brzuch:-O ale fajna opowieść..każda opowieść o narodzinach jest piękną historią cudu:-D
Sonia 2011.01.25 15:03
Jesteś bardzo dzielną Kobietką!!!!!! Każdy poród jest inny, ale z łożyskiem jest ciężko!!!! najważniejsze, że masz synusia całego i zdrowego:)
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.