Kilka tygodni przed ślubem zerwała z narzeczonym, żeby w pełni oddać się studiom i karierze zawodowej. Ta sprawiła, że kilka lat spędziła w Afryce i mimo przebytego raka szyjki macicy oraz zapewnień lekarzy, że nigdy nie będzie mieć dzieci, jest szczęśliwą mamą Jasia. Poznaj historię Dominiki na Familie.pl.
Swojego niedoszłego męża poznałam w wieku szesnastu lat. On był znanym małopolskim dziennikarzem, ja jeszcze uczennicą. Od samego początku nasz związek był bardzo poważny i na całe życie – tak mi się przynajmniej zdawało. Byłam młoda i zakochana. Już po dwóch latach bycia razem oświadczył mi się i zaczęliśmy powoli planować wspólne życie.
Byliśmy narzeczeństwem przez cztery lata. Im jednak bliżej było nam do ślubu, tym więcej pojawiało się wątpliwości. Coraz częściej byłam traktowana jako dodatek do znanego dziennikarza, niż jako osoba. Z każdym dniem coraz mniej mi się to podobało, dlatego na kilka tygodni przed ślubem odeszłam od niego. Zarówno dla mojego narzeczonego i jego rodziny, jak i dla moich najbliższych ta decyzja była szokiem. Choć początkowo nie chcieli zrozumieć, pogodzili się z moją decyzją i uszanowali ją…
Gdy znów stałam się wolną kobietą zaczęłam żyć swoimi marzeniami. Rozpoczęłam wolontariat w Domu Dziecka, zapisałam się na karate i jeszcze w kilka innych miejsc. W międzyczasie okazało się również, że mam raka szyjki macicy.
Ani przez moment nie przyjmowałam do wiadomości, że coś złego może się stać. Byłam młoda i chciałam żyć. Ta myśl trzymała mnie w nadziei, że wszystko dobrze się skończy. Choć zostałam wyleczona, spotkała mnie inna tragedia. Lekarze orzekli, że nie będę mogła mieć dzieci. To było straszne. Bardzo kocham dzieci i nie wyobrażam sobie, życia bez nich. Wyrok, jaki usłyszałam od lekarzy sprawił, że jeszcze bardziej zaangażowałam się w pracę z dziećmi.
Częścią mojej pracy były konferencje, które odbywały się w różnych częściach świata. Moje podróże poza sprawami zawodowymi miały drugi cel. Chciałam znaleźć klinikę, która wyleczy mnie z niepłodności. Niestety, lekarze na całym świecie powtarzali jak mantrę, że rak tak zniszczył mój organizm, że nie będę mogła mieć dzieci. W końcu, po wielu miesiącach prób pogodziłam się z tym.
Pracując we Wrocławiu poznałam kolejnego mężczyznę. Od początku miał świadomość, że nie będziemy mogli mieć dzieci. Akceptował to – tak mi się przynajmniej zdawało. Sam miał adoptowanego brata, więc przyjęłam to za dobrą monetę i myślałam, że nam się uda, zwłaszcza, że dobrze nam było razem. Czułam się szczęśliwa i bezpieczna przy boku Piotra.
Pewnego dnia doszedł do wniosku, że nie może być z kobietą, która nie da mu dzieci. Słysząc te słowa czułam, że trafia mnie piorun. Przecież dotąd nie moja dolegliwość mu nie przeszkadzała. Co się zmieniło? Nasz związek zaczął chylić się ku upadkowi. Przypieczętowaniem końca była propozycja trzyletniego kontraktu w Republice Południowej Afryki jaki otrzymałam. Przyjęłam go, rozstaliśmy się i wyleciałam do Afryki.
Rozstanie z Piotrem sprawiło, że nic mnie w Polsce już nie trzymało. Przyleciałam więc do Johannesburga z myślą pozostania tam na dłużej, niż przewidywał mój kontrakt. Z biegiem czasu zaczęłam coraz bardziej utożsamiać się z kulturą panującą w tamtej części świata. Poza pracą często chodziłam ze znajomymi na ścianki wspinaczkowe. W mojej grupie wspinaczkowej był jeden Afrykanin. On raz spadł ze ścianki, a że ja akurat miałam przy sobie apteczkę, opatrzyłam go. Zarzekał się, że nie zamierza się więcej wspinać.
Nazwymyślałam mu od „bab” i „mięczaków” i tak się zaczęła nasza znajomość. Moje uszczypliwości, które doprowadziły do małej kłótni między nami były początkiem naszego związku. Nie była to jednak romantyczna miłość jak z bajki, a raczej coś na zasadzie kontraktu między nami.
Podczas naszej pierwszej wspólnej kolacji usiedliśmy razem i rozważaliśmy wszystkie za i przeciw byciu razem. Choć byliśmy razem, często się mijaliśmy, bo nasze obowiązki służbowe zmuszały nas do ciągłych wyjazdów. Można powiedzieć, że bardziej bywaliśmy ze sobą, niż byliśmy. Tęsknota – to uczucie obok miłości było najczęstszym, jakie mi towarzyszyło podczas pobytu w Afryce. Choć piekielnie za sobą tęskniliśmy, to dobrze nam było w takim związku. Nie wracałam do pustego mieszkania, zawsze uśmiechnięty czekał na mnie. Związek z Otieo był najlepszą rzeczą jaka mnie dotąd spotkała.
Gdy wygasał mój kontrakt musieliśmy podjąć decyzję co dalej. Dostałam m.in. propozycję pracy w Kanadzie, w Indiach, lub powrotu do Polski. Postanowiliśmy zostać. Podpisałam kontrakt na kolejne dwa lata i przyjechałam na miesiąc do Polski. Tydzień przed moim powrotem do Johannesburga okazało się, że Otieo postanowił jednak wrócić do Egiptu.
To był dla mnie szok, bo przecież jeszcze miesiąc wcześniej wspólnie podjęliśmy decyzję o pozostaniu w RPA. Byłam zła, bo kochałam go. Nie wierzę jednak w związki na odległość, dlatego powiedziałam mu, że skoro taką podjął decyzję, to jej konsekwencją jest koniec naszego związku.
Tak się nieszczęśliwie złożyło, że niedługo po powrocie do Johannesburga trafiłam do szpitala. Otieo znalazł się przy mnie najszybciej jak to tylko możliwe. Zadbał żeby niczego mi nie brakowało. Moja choroba bardzo go poruszyła, bo postanowił jednak zostać ze mną. Nasz związek przetrwał kryzys, wyszliśmy z niego bardziej podbudowani i jeszcze bardziej w sobie zakochani – tak mi się przynajmniej zdawało.
Przyjechawszy na urlop do Polski dowiedziałam się, że on jednak wyjeżdża. Choć ciężko było, to moja reakcja była bardzo prosta. Zadzwoniłam do niego, poprosiłam o spakowanie moich rzeczy i wysłanie ich do mojego biura. Choć serce miałam rozdarte, to moje stanowisko ani przez chwilę się nie zmieniło. Nie wierzyłam i nadal nie wierzę w związki na odległość.
Otieo nie dawał za wygraną. Wiedział, że między nami ciągle jest uczucie i chciał to wykorzystać. Próbował mnie przekonać, że źle robię odchodząc od niego. Nie chciałam już tego słuchać. Zerwałam wszystkie kontakty i przez dwa tygodnie byłam niedostępna dla świata. Tuż przed wylotem nasi wspólni znajomi informowali mnie, że Otieo jest bardzo smutny, wpadł w depresję i nie może sobie poradzić z naszym rozstaniem.
A co ja mogę? Jest dorosłym facetem, z depresji go nie wyleczę. Od tego są lekarze. Zmiękłam jednak i zgodziłam się na krótką rozmowę…
Umówiliśmy się, że odbierze mnie na lotnisku. Gdy przyleciałam do Johannesburga, czekał z ogromnym bukietem róż. Wyglądał na bardzo cierpiącego i skruszonego. Poszliśmy do kawiarni i zaczęliśmy rozmawiać. Nasza krótka rozmowa trwała dwadzieścia godzin. Kochałam go, on mnie też. Postanowiliśmy więc rozstać się jak cywilizowani ludzie. Wyznaczyliśmy sobie datę wyprowadzki z naszego mieszkania i to miał być koniec naszej miłości. To już nie było to samo. Mieszkaliśmy co prawda razem, ale było tak jakoś dziwnie i chłodno.
Na pożegnalny weekend postanowiliśmy wyjechać na Madagaskar. To miał być czas naszego pożegnania. Ostatnie dni spędziliśmy na rozmowach i zabawie. Podczas tego pobytu zgubiłam na plaży swoje lekarstwa. Poszliśmy więc do lekarza po nowe. Okazało się, że aby je dostać muszę przejść serię badań, w tym test ciążowy.
Mówiłam lekarzowi, że jestem bezpłodna, on tylko wzruszył ramionami i kazał zrobić ten test. To, co się działo później to jakiś sen. Wynik testu co najmniej mnie zadziwił, ponieważ okazał się pozytywny. Nie wierzyłam. Przecież dziesiątki lekarzy na całym świecie mnie oglądało i wszyscy twierdzili, że nigdy nie będę matką. Powtórzyliśmy test i znów wynik wyszedł pozytywny. Niemożliwe okazało się faktem. Byłam w ciąży! Od tego czasu byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Można powiedzieć, że chodziłam metr nad ziemią, taka radość mnie rozpierała.
Jeszcze tego samego dnia zorganizowałam dla Otiego romantyczną kolację, podczas której dowiedział się, że będzie ojcem. Jego reakcja była najpiękniejszą reakcją, jaką kobieta może sobie wyobrazić. Postanowił wszystkie swoje sprawy w Egipcie zakończyć i być ze mną, żebyśmy mogli stworzyć szczęśliwą rodzinę. Poleciał więc do domu. Często się kontaktowaliśmy, rzadziej widywaliśmy. Po kilku tygodniach okazało się, że ciąża jest zagrożona. Dostałam zakaz wychodzenia z domu oraz podróżowania.
Siedziałam więc sama w czterech ścianach, bez możliwości odwiedzenia swojego ukochanego. W międzyczasie dostałam również wypowiedzenie z pracy. Od tego momentu coraz poważniej zaczęłam się zastanawiać nad swoją przyszłością. Ja tu – w Johannesburgu w ciąży i bez pracy, Otieo daleko w Egipcie, a moja rodzina jeszcze dalej – w Polsce. Długo myślałam co dalej. Skoro Otieo nie potrafił zadziałać, podjęłam decyzję o powrocie do rodziny do Polski. Zaakceptował to.
Na sam poród Otieo przyleciał do mnie do Polski. Był tu kilka tygodni. Liczyłam, że podczas tego pobytu zapadną jakieś ważne decyzje dotyczące naszej przyszłości. Niestety tak się nie stało. Otieo ma z tym wyraźny problem. Pobył z nami, było cudownie. Przez chwilę czułam, że mam pełną rodzinę. Niestety jego urlop się skończył, spakował walizkę wsiadł w samolot i wyjechał.
Jaś – takie imię dostał mój syn – bardzo lubił swojego ojca. Widać było miłość i akceptację z obu stron. Gdy Otieo wyjechał zostały nam e-maile, telefony i skype. W moim synu coś pękło. Jaś, na co dzień bardzo spokojne dziecko, gdy słyszał głos ojca, zaraz się denerwował i zaczynał płakać. Mijały miesiące, a nam ciągle nie udawało się podjąć ważnych decyzji. Postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce i bardzo jasno postawiłam sprawę przed Otieo. Albo będziemy razem, albo odejdź wolno. Wybrał wolność… Było ciężko, ale przyjęłam jego decyzję i zostałam samotną matką, bez pracy, ale za to z rodziną i przyjaciółmi.
Dziś wychowuję Jasia razem ze swoim ojcem w Polsce. Staram się być aktywna zawodowo i nie rezygnować ze swoich hobby. Póki co jestem szczęśliwa razem ze swoim synem, a czym jeszcze zaskoczy mnie życie? Zobaczymy…
wysłuchał
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl