Mąż pił i zdradzał. A ona kochała i czekała. Miłość potrafi wybaczyć, nawet jeśli czasem uczucie tak bardzo boli. Poznaj historię Wandy i Andrzeja.
Swojego męża początkowo znałam z opowiadań znajomych. Mówiono mi, że jest bardzo opiekuńczym, kochającym rodzinę i bardzo ciepłym mężczyzną. Opowiadania sprawiły, że wyobraziłam go sobie i spodobał mi się. Nie było nam jednak dane szybko się spotkać i przez jakiś czas tylko karmiłam swoją wyobraźnię opowiadaniami o Andrzeju
Po kilku tygodniach poszłam ze swoim ówczesnym chłopakiem na wieczorek taneczny do jednego z klubów studenckich. Tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. On był ze swoją dziewczyną, ja ze swoim chłopakiem. To jednak nie przeszkadzało nam w tym, aby przetańczyć wspólnie cały wieczór. To było tuż przed jego pójściem do wojska. Drugi raz spotkaliśmy się tuż przed wigilią 1973 roku. On już nie miał dziewczyny, ja nie miałam chłopaka. Zaczęliśmy rozmawiać. W końcu zaprosił mnie na kawę. Wtedy się zaczęło. Zostałam trafiona strzałą Amora i zakochałam się w Andrzeju.
On wrócił do wojska, a ja odcięłam się od innych chłopców i czekałam tylko na niego. U Andrzeja spodobała mi się jego opiekuńczość. Poza tym ujęło mnie to, że darzył mnie ogromnym szacunkiem. Nie pozwalałam sobie nigdy na obcesowe i śmiałe zachowania chłopaków. Do dziś jestem bardzo wrażliwa na tym punkcie.
Początkowo spotykaliśmy się tylko w czasie jego przepustek. Gdy wyszedł z wojska, nasze randki były niemal codziennością. Szybko jednak zaczęło nas to męczyć, bo przez to, ani ja nic nie zrobiłam w domu, ani Andrzej. Byliśmy w sobie szalenie zakochani, a wszystko inne leżało odłogiem. To ja się pierwsza zadeklarowałam, że chcę się z nim pobrać. Na ślub zdecydowaliśmy się w grudniu 1974, a sakramentalne „tak” powiedzieliśmy sobie 30 maca 1975 roku.
Od początku mieliśmy dość duży problem. Ani ja nie podobałam się rodzicom Andrzeja, ani on moim. Musieliśmy jednak wybrać miejsce, gdzie będziemy mieszkać. Ponieważ ja miałam brata, który mieszkał jeszcze w domu, a rodzeństwo Andrzeja było już na swoim, zdecydowaliśmy się na zamieszkanie u niego. Nie byłam zbyt ciepło przyjęta przez swoją teściową w domu, ale miłość robi swoje i potrafiłam się tym nie przejmować.
Po ślubie bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Staraliśmy się bezskutecznie. Poza tym ja chorowałam na nerki i lekarze ostrzegali mnie, że ciąża może być dla mnie tragiczna w skutkach. Miałam jednak cel. Chciałam mieć dwoje dzieci i żadne przeszkody nie były w stanie zmienić moich poglądów.
28 lipca 1977 roku urodziłam córkę. Po porodzie przez rok byłam na urlopie, opiekowałam się dzieckiem, podczas gdy mój mąż dbał o to, żebyśmy mieli z czego żyć. Tak się złożyło, że Andrzej zakochał się w innej kobiecie. Nie mówił mi o tym, ale zakochana żona wyczuwa takie rzeczy. Zwyczajnie czułam, że nie jest mój. Nie robiłam mu z tego tytułu żadnych awantur, tylko spokojnie spytałam się: Blondynka, czy brunetka? Od tej pory mąż powrotem wrócił do mnie, a tamten związek rozszedł się po kościach i nasze życie wróciło do normy.
Gdy mąż odkochał się w tamtej kobiecie zaczął pić. W tamtych czasach, w państwowych firmach alkohol w zakładowych stołówkach był na porządku dziennym. Na tym etapie jednak sytuacja była jeszcze do opanowania, niestety nie zdusiliśmy w porę tego problemu…
W międzyczasie zaszłam w drugą ciążę. Andrzej nie był tym faktem zachwycony. Wręcz przeciwnie. Nie chciał drugiego dziecka. On wychodził z założenia, że wszystko co robi i co chce osiągnąć robi dla naszej córki, a jak będzie dwoje dzieci, to nie starczy na godne ich wychowanie.
Powiedziałam mu jasno: Nie chcesz, to nie. Ja i tak będę miała dwoje dzieci. Gdy to usłyszał zmienił się nie do poznania. Zaczął się cieszyć. Wymyślił sobie, że będzie syn. Ta myśl tkwiła w jego głowie do tego stopnia, że nawet jeśli ktoś zażartował, że będzie miał drugą córkę, to się obrażał.
Problem alkoholu początkowo zbagatelizowaliśmy, bo mama Andrzeja również lubiła sobie wypić. Ja byłam czarną owcą w domu, bo nie mieli we mnie kompana do picia. Pijaństwo męża było coraz bardziej uciążliwe. Szczyt został osiągnięty, gdy syn chodził do szkoły średniej. W między czasie mój mąż zachorował na kręgosłup. Oddałam go do szpitala. Tam zawróciła mu w głowie piękna brunetka i Andrzej znów się zakochał.
W piątą rocznicę urodzin naszego syna, czyli 9 września 1987 mąż zdecydował, że wyprowadza się do niej. Ani nasze rozmowy, ani tłumaczenia, że to tylko zauroczenie, a prawdziwą miłość ma w domu, nie były w stanie go zatrzymać. Spakował walizkę i poszedł. Uszanowałam tą decyzję, choć bardzo go kochałam i strasznie mnie to bolało. On wyjechał, a ja zostałam w domu jego matki z dziećmi. Kolejnym gwoździem, który mi wbito było to, że jego matka zaakceptowała tamtą kobietę. Za każdym razem, gdy przyjeżdżał do dzieci, byłam uśmiechnięta i chętnie z nim rozmawiałam. Łudziłam się, że się opamięta i wróci do nas.
Co było powodem, że zakochiwał się w innych? Nie wiem. Ja byłam jego pierwszą poważną dziewczyną. Może chciał spróbować czegoś innego? Nigdy nie wracaliśmy do tego tematu. Tamten rozdział wymazaliśmy już z naszego życia.
Gdy zostałam sama z matką Andrzeja w jego domu postanowiłam kupić mieszkanie i się usamodzielnić. Żeby spełnić to marzenie chciałam wyjechać za granicę i zarobić pieniądze potrzebne na zakup mieszkania. Tak się akurat złożyło, że mój brat był już w Paryżu, więc pojechałam do niego. W między czasie wzięliśmy z Andrzejem rozwód. Gdy uregulowałam swoją sytuację prawną spakowałam walizki, zostawiłam dzieci pod opieką teściów i pojechałam do Francji. Założyłam sobie, że zarobię w trzy miesiące trzy tysiące dolarów. Niestety, brat nie załatwił mi pracy tak, jak obiecał i większość czasu spędziłam na jej poszukiwaniu.
Nie brat, nie inni Polacy, ale rosyjska żydówka, którą poznałam we Francji najbardziej pomogła mi się tam odnaleźć. Dała mi pracę i zaopiekowała się mną. U niej sprzątałam i udało mi się uzbierać trzy tysiące dolarów, po które przyjechałam. Gdy wróciłam do Olsztyna mieszkanie nie kosztowało już trzy tysiące dolarów, tylko dziewięć. O zakupie mogłam więc zapomnieć.
Kolejnym zaskoczeniem, jakie mnie spotkało po powrocie z Francji było to, że zobaczyłam w domu Andrzeja. Okazało się, że rozszedł się z tamtą kobietą i wrócił na łono rodziny. Nie mając innego wyjścia znów zaczęliśmy mieszkać razem i na nowo tworzyć rodzinę. Mieszkaliśmy razem, ale o ponownym ślubie nie chciałam słyszeć. Można powiedzieć, że trzymałam go w szachu, bo każdy jego wybryk mógł się skończyć przerwaniem naszej znajomości i odejściem jednego z nas. Mi ta sytuacja odpowiadała, Andrzejowi niekoniecznie. Przez te wszystkie lata odbudowywaliśmy nasz związek i na nowo stawaliśmy się rodziną.
Problem alkoholu w domu się nie skończył. Andrzej razem z teściową cały czas dość sporo popijali. Po jej śmierci w 1998 roku mąż stracił kompana do kieliszka i zaczął wychodzić do piwiarni. Sięgnął wtedy dna. Zaczął wychodzić w nocy i prosić o trzy złote na wino. Mąż był nieświadomy tego, czy dzieci zdają do następnej klasy, czy kończą szkołę. Zawodowo Andrzej zajmował się remontami mieszkań, a jak wiadomo w tym fachu nie trudno o okazję do picia, staczał się więc coraz bardziej. Pewnej nocy nie wytrzymałam i powiedziałam mu, że jeśli wyjdzie, nie ma powrotu do domu. Co prawda mąż wyszedł z domu, ale nie opuścił klatki schodowej. Po chwili wrócił. Miał straszną ochotę na alkohol, ale razem przetrzymaliśmy tę noc. Następnego dnia zwrócił się do poradni i zaczęło się jego leczenie.
Wiedział, że jest chory i chciał się leczyć. Dzięki temu oraz dzięki mojemu wsparciu terapia okazała się skuteczna. Lekarze również przyznali, że gdyby nie to, nie miałby szans na wyjście z nałogu. Nam się udało.
Przez nasze zawirowania kontakty Andrzeja i dzieci bardzo się ochłodziły. Nie rozmawiali ze sobą. Córka Andrzejowi już wybaczyła, syn dalej niezbyt chętnie rozmawia z ojcem. Nie pomógł nam nawet powtórny nasz ślub, na który dałam się w międzyczasie namówić Andrzejowi. Na ślubnym kobiercu ponownie stanęliśmy dokładnie w dwudziestą piątą rocznicę naszego ślubu, czyli 30 marca 2000 roku. Od tamtej pory znów jesteśmy szczęśliwą rodziną…
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl