Opublikowany przez: ULA 2012-04-15 09:19:22
Mając 16 lat byłam zupełnie inną osobą niż dzisiaj. Co innego mnie interesowało, miałam zupełnie inne plany na życie i imponowali mi zupełnie inni ludzie. Ogólnie wydawało mi się wtedy, że jestem dorosła i mogę robić co chcę. Dzisiaj wiem jak bardzo się wówczas myliłam. W listopadzie 2005 roku moje życie wywróciło się do góry nogami. Wystarczyła jedna głupia decyzja i okazało się, że jestem w ciąży...
Już na początku grudnia wiedziałam, że coś ze mną jest nie tak. Spóźniała mi się miesiączka, ale cały czas wierzyłam jeszcze w to, że to nie możliwe, żeby spotkał mnie aż taki pech. Nie przyjęłam do świadomości tego, że być może spodziewam się dziecka. Nie zrobiłam testu ciążowego, nie poszłam do lekarza. Ubzdurałam sobie, że dopóki nic nie jest oficjalnie potwierdzone, to mam szansę na normalne życie, nie jestem w ciąży. To było irracjonalne, prawda?
Na przełomie stycznia i lutego dopadły mnie mdłości. Trwały tygodniami, ale ja dalej nic sobie z tego nie robiłam. Moja mama widząc, że choruję siłą zaciągnęła mnie do przychodni. Nawet przed lekarką nie przyznałam się do swojego stanu i trochę ją okłamałam, więc dostałam tylko skierowanie na badanie krwi. Pamiętam jeszcze, jak bardzo się wówczas bałam, że wszystko się wyda! Jednak głupi ma zawsze szczęście i nikt dalej nie wiedział o mojej tajemnicy, a mi samej nie śpieszyło się do wyjawienia jej komukolwiek. Zwłaszcza, że dolegliwości wreszcie zniknęły.
Potem był maj. Przytyłam i powoli zaczynałam nie mieścić się w ubrania, ale zawsze znalazłam coś, w co jeszcze (choć z trudem) weszłam Moja mama czasem żartowała sobie ze mnie, że wyglądam jak w ciąży. Zawsze miałam nadwagę, więc mój brzuszek nie był aż taki oczywisty, a ja dalej milczałam. Zdarzały mi się takie dni, kiedy dalej sobie wmawiałam, że ja przecież nie mogę być w ciąży.
Czerwiec. Kilku dalszych znajomych pytało moje przyjaciółki czy ja przypadkiem nie jestem w ciąży. Zaprzeczały. Nic dziwnego skoro one też o niczym nie wiedziały (nie chciały wiedzieć?)...
W lipcu moja mama zorientowała się, że przestałam używać podpasek. Zapytała mnie czy jestem w ciąży, na co ja odparłam: „No co ty. Mojej koleżance też zatrzymała się miesiączka i okazało się, że to przez stres. Zobaczysz, że u mnie będzie tak samo.” Ale ona nie dała za wygraną i zarejestrowała mnie do ginekologa. Dwa dni przed wizytą kuzyn zapytał mnie czy jestem w ciąży, bo widać, że sporo przytyłam. Znowu zaprzeczyłam: „Wydaje ci się. Przytyłam, bo mam teraz wakacje i ciągle w domu siedzę.” Fakt, sporo siedziałam w domu, bo zupełnie wycofałam się z życia towarzyskiego...
Przez te wszystkie miesiące nie byłam ani razu u lekarza. Nie miałam robionych żadnych badań, usg... Nie brałam żadnych witamin. Normalnie chodziłam do szkoły i do końca roku szkolnego ćwiczyłam na wfie. A przecież już od grudnia wiedziałam, że jestem w ciąży. Wiedziałam, ale bałam się głośno o tym powiedzieć...
Do dziś pamiętam ile łez wylałam przez te kilka miesięcy. Ile czarnych myśli kłębiło się w mojej głowie. Byłam sama ze swoimi problemami. Na ojca dziecka nie miałam nawet co liczyć, bo to była jednorazowa przygoda. Po wszystkim urwał nam się kontakt i nawet nie miałam w jaki sposób poinformować go, że zostanie ojcem. Miałam 16 lat i nagle okazało się, że mam tak mało czasu na dorośnięcie... Mieszkałam sama z mamą i nasza sytuacja materialna nie była zbyt ciekawa. Ogólnie prawie ze sobą nie rozmawiałyśmy i nie wyobrażałam sobie jak w takich warunkach mam wychować dziecko. Ani razu nie myślałam o aborcji, bo to nie było dla mnie rozwiązaniem. Prędzej zastanawiałam się nad adopcją, ale miałam świadomość, że nie będę potrafiła do końca życia myśleć o tym, że gdzieś tam żyje moje dziecko i ma innych rodziców.
Aż nadszedł dzień wizyty u ginekologa... Lekarka od razu zorientowała się co i jak. To było moje pierwsze badanie podczas ciąży. Po raz pierwszy usłyszałam bicie serca mojego dziecka. I wtedy po raz pierwszy zrozumiałam, że kocham to maleństwo, które noszę pod sercem. Ustalono termin porodu na 20 sierpnia i dostałam skierowanie na usg. Najbliższy wolny termin w mojej przychodni był dopiero w październiku, więc nic z tego nie wyszło.
Wróciłam do domu i zaczęłam płakać, bo zdałam sobie sprawę z tego, że teraz będę musiała wyznać prawdę swojej mamie. Płacząc siedziałam na podłodze i czekałam aż wróci z pracy. Na powitanie jeszcze bardziej zalałam się łzami i podałam mojej mamie kartę ciąży mówiąc tylko jedno słowo: „Przepraszam...”. A potem płakałyśmy już obie. Z tego dnia pamiętam jeszcze tylko pytanie mojej mamy: „To na kiedy masz termin?” „Na 20 sierpnia.” „Sierpnia? Ale tego roku?!” Dzisiaj chce mi się śmiać przypominając sobie minę mojej mamy, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu.
Miałam miesiąc na skompletowanie wyprawki dla dziecka, kupno wózka, łóżeczka itd. I tutaj pomogło mi wiele osób. Rodzina, znajomi, sąsiedzi – wszyscy Ci ludzie starali mi się pomóc i w praktycznie dwa tygodnie miałam wszystkie potrzebne rzeczy, a nawet byłam przygotowana na pierwsze dwa lata życia maleństwa. Ale najważniejsze było to, że wszyscy bardzo wspierali mnie psychicznie i od nikogo nie usłyszałam złego słowa, a tego obawiałam się najbardziej.
Po pamiętnej wizycie u ginekologa zupełnie zmieniło się moje postrzeganie świata. Zaczęłam rozmawiać z brzuszkiem, cieszyły mnie ruchy dziecka. I nagle na początku sierpnia trafiłam na oddział patologii ciąży, bo narzekałam na silne bóle brzucha. Co ja wtedy przeżyłam! Bałam się, że mojemu dziecku może coś dolegać, przecież przez osiem miesięcy wcale o nie nie dbałam! W szpitalu miałam robione pierwsze usg. Z tej radości, że wszystko jest ok nawet nie zapytałam o płeć dziecka. To był już nie ważny szczegół. Po ponad tygodniu zostałam wypisana do domu, ale jak się okazało nie na długo.
15 sierpnia obudziło mnie lekkie ćmienie w brzuchu. Byłam wtedy sama w domu, ale nie panikowałam. Prosiłam maluszka, aby posiedział jeszcze w brzuszku, bo to głupio urodzić się w święto O 14 wróciła z pracy moja mama i czekałyśmy na silniejsze skurcze. Nawet nie miałam spakowanej torby, bo nie wiedziałam, że tak trzeba... W końcu około 17 wezwałyśmy karetkę i trafiłam do szpitala. Przez ponad godzinę trzeba było uzupełniać wszystkie formalności, a potem trafiłam na salę przedporodową. Mówiłam położnej, że to już, ale ona twardo upierała się, że mam za małe rozwarcie. 10 minut później odeszły mi wody i biegiem zawożono mnie na porodówkę. Mało brakowało, a urodziłabym na korytarzu :P Wszystkich zdziwił mój ekspresowy i prawie bezbolesny poród, bo podobno nastolatki mają z tym problemy. Ja sama nagorzej wspominam zakładanie szwów :/ Mateusz ważył aż 4150 g i miał 60 cm. Dostał 10 punktów Apg.
Już w pierwszej dobie po porodzie odwiedzały mnie tabuny położnych. Wszystkich dziwił mój mały synek, który już wtedy sam unosił główkę. A ja nagle musiałam nauczyć się zmieniać pieluchy i karmić takie maleństwo. To było straszne, bo nie potrafiłam robić zupełnie nic przy dziecku, bałam się, że zrobię mu krzywdę!
Potem były te wszystkie powikłania... Przy porodzie omal się nie wykrwawiłam, więc przetoczono mi litr krwi. Z kolei małemu koniecznie trzeba było krew rozrzedzać, a potem okazało się, że ma żółtaczkę. W szpitalu trzymali nas aż 10 dni! Przez ten czas prawie cały czas płakałam i obwiniałam się o to, że mój maluch tak cierpi. Cały był pokłuty, leżał w inkubatorze pod lampą, a ja nie mogłam nic zrobić...
W końcu jednak wróciliśmy do domu i stałam się 100% mamą. To wszystko było dla mnie bardzo trudne, nie od razu poradziłam sobie z nową sytuacją. Przecież sama, będąc jeszcze dzieckiem, stałam się w pełni odpowiedzialna za drugiego człowieka....
Z perspektywy czasu żałuję, że byłam taka głupia i mało odpowiedzialna. Przecież wielokrotnie narażałam na niebezpieczeństwo swoje jeszcze nienarodzone dziecko. Poza tym nie przeżyłam swojej ciąży tak, jak bym chciała. Nie cieszyły mnie pierwsze ruchy dziecka, rosnący brzuszek... A przecież ten czas już nie wróci... Teraz staram się jak mogę, aby być dobrą mamą, ale i tak nie zapomnę tego, jak bardzo nawaliłam na samym początku.
Chciałabym jeszcze mieć dzieci. Ale tym razem to wszystko będzie musiało wyglądać zupełnie inaczej. Nie chcę po raz kolejny przechodzić przez ciążę i macierzyństwo sama. Nie chcę mieć sobie nic do zarzucenia. Więc, aby moje marzenia się spełniły, najpierw muszę trafić na swoją drugą połówkę. A potem udowodnię wszystkim, że wreszcie dorosłam i stałam się odpowiedzialna.
Moja nowa życiowa rola – rodzic KONKURS praca nadesłana na adres e-mail
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
meganbaby 2012.05.23 17:46
Życzę wam dużo szczęścia:)))
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.