Opublikowany przez: ulotnaniczymwiatr 2013-11-06 22:07:41
Nasza historia zaczyna się zwyczajnie. Poznaliśmy się u kolegi na urodzinach, polubiliśmy się, z czasem pokochaliśmy. Postanowiliśmy się pobrać i założyć rodzinę. Rok po ślubie zaczęliśmy się starać o dziecko, które urodziło się kolejny rok później. Śliczna, zdrowa – jak stwierdzili lekarze – dziewczynka, która dostała 10 punktów w skali Apgar. Wydaje się, że historia idealna. Ból przyszedł jednak dość szybko – 3 tygodnie później.
Ku przestrodze innym...
Po 2 tygodniach wybraliśmy się z córeczką na pierwszą wizytę w przychodni. Tam nas od razu zapisali na USG bioderek. To standardowe badanie miało się odbyć po tygodniu. Trochę się zdziwiłam, bo słyszałam, że jest przeważnie wykonywane w 6 tygodniu życia dziecka, a nasza córeczka miała mieć podczas badania zaledwie 3 tygodnie. Nie dyskutowałam jednak, w końcu służba zdrowia zna się lepiej niż ja.
Stawiliśmy się na badaniu w ustalonym terminie. Radiolog był dość zaniepokojony podczas wykonywnia badania. Powiedział nam, że przy jajnikach małej są dość spore zmiany, pojawiły się torbiele. Mamy zgłosić się na oddział dziecięcy do szpitala, by tam powtórzyć badanie na dokładniejszym sprzęcie.
No dobrze – pomyśleliśmy. Wzięliśmy opis badania i wyszliśmy z gabinetu. Kiedy jednak przeczytaliśmy treść opisu, załamaliśmy się. Radiolog podejrzewał u naszej córki potworniaka – rodzaj nowotworu. Nasz świat nagle legł w gruzach. Jak to? Przecież wszystko niby było w porządku!
Do szpitala przyjęli nas po kilku dniach. Tam znów USG i badania krwi. W badaniach wyszło, że Karolcia ma znacznie podwyższony poziom markerów rakowych, a USG potwierdziło poprzedni wynik. Skierowali nas „niezwłocznie po wypisie” (który potwierdzał wcześniejszą diagnozę) do szpitala kolejowego. Lekarz powiedział przy tym, że ten rodzaj nowotworu może stać się złośliwy po ukończeniu przez dziecko 4 miesiąca życia. To zabrzmiało jak wyrok...
Postanowiliśmy natychmiast działać. Kłopot pojawił się jednak przy próbie zarejestrowania się w owym szpitalu, bo przyjmowali zapisy na za 5 miesięcy... Miało być niezwłocznie, chodziło o życie naszego jedynego i wyczekiwanego dziecka, a oni kazali nam czekać tyle czasu? Musieliśmy to jakoś przyspieszyć. Szukaliśmy wszelkich możliwych sposobów dostania się tam na oddział. Dzięki znajomym znajomych udało się przyspieszyć termin i mieliśmy czekać „tylko” miesiąc. Nie muszę chyba wspominać, że przez ten czas cała moja rodzina stała się z trosk starsza chyba o 10 lat. Nasze myśli krążyły tylko wokół Karolinki. Nic innego nie było wtedy ważne.
Przyszedł termin wyczekiwanej wizyty. Pojechaliśmy z córką, mężem i teściem do szpitala, gdzie czekaliśmy ponad godzinę na lekarza. Gdy wreszcie ktoś nas przyjął, nie chciał nawet zobaczyć ani zbadać dziecka! Wziął dokumentację ze szpitala, powiedział, że porozmawiają o naszym przypadku na „kominku” i odezwą się po kilku dniach.
Poczuliśmy się totalnie bezsilni. Prawdopodobnie umiera nam dziecko, a nikt nawet nie chce na nie spojrzeć!
Czekając na telefon postanowiliśmy szukać pomocy dalej. Dzięki kolejnym znajomym znajomych udało nam się dostać na badania do Akademii Medycznej. Akurat przyjechał do niej bardzo znany w Polsce radiolog i zgodził się nas przyjąć. Zbadał Karolinkę, wypytał o mnóstwo rzeczy i uspokoił. Okazało się, że obraz z wcześniejszego USG pokazuje zmiany, które mogą występować u takiego maluszka niedługo po porodzie i same się wchłoną. Wysokie markery są związane z tym, że cały czas karmiłam córeczkę piersią i było to związane z moją gospodarką hormonalną po porodzie. Mieliśmy się nie przejmować i zrobić kontrolne badanie za pół roku.
Zaufaliśmy. Warto zawsze zasięgnąć opinii u innego lekarza.
Ze szpitala kolejowego odezwali się kilka dni później niż obiecali (gdybym tyle czasu czekała na informację od nich, pewnie bym się załamała nerwowo), a dzwoniąc tam nikt nie odbierał. Postanowili operować nasze maleństwo, by „na wszelki wypadek” usunąć narośle. Nie zgodziliśmy się. Ciąć nasze dziecko tylko dlatego, że nie są czegoś pewni? Bez zbadania go, obejrzenia co i jak? Blizna zostałaby jej do końca życia, a przecież to dziewczynka. No i lekarz z AM powiedział, że wszystko jest dobrze...
Ze strachem czekaliśmy pół roku na rozwój wypadków. Opłacało się. Przy kolejnym USG okazało się, że torbielki przemieściły się i bardzo zmalały. Co pół roku kontrolowaliśmy sprawę ciesząc się z badania na badanie coraz bardziej.
Warto szukać potwierdzenia diagnozy. Trzeba sprawdzić wszystkie możliwości i nigdy nie można się poddawać. Szkoda tylko, że niektórych rzeczy nie można załatwić bez pomocy znajomych, bo nasza służba zdrowia nie jest w stanie szybko zareagować nawet wtedy, gdy przypadek jest pilny.
Nasz ból i nasz strach o dziecko sprawił, że nauczyliśmy się doceniać każdy dzień spędzony z tą małą, kochaną istotką. Dziś Karolinka ma 4 latka, doczekała się też młodszego brata. Są wspaniałymi dzieciakami. Jej historia będzie jednak w nas już zawsze.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
94.78.*.* 2014.01.31 20:53
Cieszę się, że córeczka jest zdrowa! Pozdrawiam Pat
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.