Opublikowany przez: Kasia.Sza
Autor zdjęcia/źródło: Pexels, Koszmarna siódma klasa
Winna wszystkiemu jest konieczność przerobienia materiału dawnego trzyklasowego gimnazjum w czasie obecnej klasy siódmej i ósmej, czyli mając o rok mniej czasu. Zapisy ministerialne określające liczbę godzin tygodniowo dla siódmej klasy na 31, są niezgodne z rzeczywistością, gdyż statystycznie uczeń w tym wieku ma po 7 lekcji dziennie. Według planów lekcji udostępnianych przez rodziców w mediach społecznościowych – nie rzadko dziecko spędza w szkole 38 do 40 godzin w tygodniu! Co więc z tą reformą edukacji?
No dobrze, ale skoro minister edukacji wprowadza 31 godzin tygodniowo obowiązkowo dla klasy siódmej, to skąd się bierze 40 godzin w wielu szkołach? Jeszcze w 1992 roku normą dla tego przedziału edukacyjnego były 23 lekcje w tygodniu…
Po pierwsze minister nie uwzględniła w tym rozliczeniu żadnych lekcji nieobowiązkowych, jak na przykład religia czy etyka. Nie zapomnijmy też o wychowaniu do życia w rodzinie oraz obowiązkowym doradztwie zawodowym choć tutaj jest 10 godzin do przerobienia w ciągu całego roku szkolnego.
Po drugie w większości szkół odbywa się walka o ucznia, w zasadzie na życzenie rodziców, którzy czują presję, aby ich dzieci dostały się do dobrego liceum i poszły na dobre studia – gminy finansują w wielu szkołach dodatkowe godziny. Odbywa się to szczególnie w klasach profilowanych, szkołach językowych, sportowych, artystycznych. Jednak nie tylko takich, bo już dawno podstawówka nie równa się podstawówce, każda stara się przyciągnąć do siebie uczniów o określonych zainteresowaniach i zdolnościach, proponując dodatkowe lekcje, razem z tymi obowiązkowymi ministerialnymi. I tak klasy językowe mają dodatkowe lekcje języka obcego, klasy matematyczne dodatkową matematykę itd.
Ktoś powinien zatrzymać to szaleństwo, bo reforma edukacji niekoniecznie jest udana, ba - jest koszmarna. W starym systemie, z klasami gimnazjalnymi, w pierwszej klasie było 29 godzin tygodniowo, teoretycznie, bo także można było dowolnie rozszerzać obowiązkową podstawę nauczania. Te 2 godziny lekcyjne mniej dla ucznia 13-letniego to bardzo dużo. Weźmy pod uwagę także, że w przyszłym roku do klas siódmych trafią niektóre dzieci, nawet całe klasy, 12-latków! Jak one dadzą radę przetrzymać takie nagromadzenie zajęć szkolnych?
Gdyby nauka szkolna ograniczała się tylko do odsiedzenia w szkole kilkudziesięciu godzin, nie byłoby jeszcze tak źle. Jednak polska szkoła to głównie… odrabianie lekcji. Nauczyciel polski nie potrafi bez tego uczyć! W większości szkół, gdy uczeń dostaje złą ocenę na klasówce lub podczas odpowiedzi ustnej – jest to jedynie jego wina, ewentualnie także rodzica, bo nie dopilnował.
W porównaniu do systemów szkolnych na zachodzie Europy, na północy, jak choćby w Finlandii, której szkolnictwo coraz częściej stawiania jest za wzór dla innych krajów – takie podejście do tematu budzi ogromne zdziwienie. Przecież to rolą nauczyciela jest nauczyć dziecko, a nie rodzica. Polscy nauczyciele nie potrafią skutecznie uczyć – można śmiało tak zawyrokować. Nie ma co szukać usprawiedliwienia w przeładowanych programach szkolnych i za dużej liczbie uczniów w klasach, gdyż programy zmieniały były zmieniane kilka razy od 1989 r. oraz panuje niż demograficzny, dzieci jest mniej, a nie więcej.
Tymczasem odrabianie lekcji to rodzinny koszmar w wielu domach. Paraliżuje życie rodzinne, jeśli dziecko wymaga jakiegokolwiek wsparcia. W szkole podstawowej dzieci siedzą nad lekcjami po 2 do 4 godzin dziennie. W klasach gimnazjalnych i obecnych siódmych klasach podstawowych często uczą się do północy lub dłużej, jeśli tylko chcą mieć dobre oceny. To największa bolączka i patologia polskiego systemu edukacji, na którą zwiększenie godzin w tygodniowych planach lekcyjnych wcale nie pomogło…
Sprawa jest na tyle poważna, że zajął się nią nawet Rzecznik Praw Dziecka, słusznie zauważając, że spędzanie codziennie nad lekcjami w domu kilku godzin, oznacza nadmierną ingerencję szkoły w prywatne życie uczniów i stanowi naruszenie art. 31. Konwencji Praw Dziecka, który określa prawo każdego dziecka do zabawy i odpoczynku.
Czy z coraz głośniejszego szumu wokół tej sprawy wyniknie w końcu coś dobrego dla uczniów? Jak to się stało, że organizując tak wielką reformę edukacji, rządząca partia zapomniała o najważniejszej zmianie, która zrewolucjonizowałaby skutecznie podejście do nauki i zawodu nauczyciela – ustawowego zapewnienia dzieciom czasu wolnego od nauki na przynajmniej 2-3 szkolne popołudnia? Te pytania niech zostaną (na razie?) bez odpowiedzi.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.