Znają się od zawsze, choć w młodości się nie lubili. Wyjście na kawę „z grzeczności” sprawiło, że dziś tworzą szczęśliwą rodzinę. Poznaj historię Moniki.
Marka znam od zawsze. Mieszkaliśmy w jednym bloku. Ja na dziewiątym piętrze, on na dziesiątym. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce, gdy miałam trzy latka. W moim domu był remont, akurat wymienialiśmy okna. Monter wchodząc do mieszkania zostawił uchylone drzwi. Marek wszedł do mieszkania, złapał mnie za rękę i wyciągnął na półpiętro. Moja mama nic nie wiedziała i gdy zobaczyła, że nie ma mnie w pokoju podniosła straszny alarm. Oberwało się wszystkim, łącznie z „panem od okien”. To zdarzenie w żaden sposób nie zapoczątkowało naszej znajomości. Mimo niewielkiej różnicy wieku (Marek jest ode mnie o rok starszy) nie mówiliśmy sobie nawet cześć.
Marek od zawsze miał smykałkę do samochodów. Wiedząc, że mieliśmy z rodzicami gdzieś wyjeżdżać, zawsze coś odpinał, żeby samochód nie zapalił, ponieważ wiedział, że mój ojciec poprosi go o pomoc. Moi rodzice przyjmowali to zawsze jako żart i nie wyciągali wobec Marka żadnych konsekwencji.
Jakiś czas później wyprowadziliśmy się z bloku i nawet mój wzrokowy kontakt z Markiem się urwał. Pomimo wyprowadzki, mój ojciec nadal traktował go jako naszego rodzinnego mechanika. Raz się złożyło, że Marek przyjechał obejrzeć nasz samochód, jak byłam sama w domu. Ojciec poprosił mnie, że jeśli Marek się wyrobi przed ich powrotem, mam go przytrzymać. Nie byłam tym zachwycona, ponieważ w telewizji akurat był Miś i bardzo chciałam go obejrzeć. Poza tym nigdy zbytnio nie lubiliśmy się z Markiem i nie bardzo wiedziałam o czym z nim rozmawiać.
To długie spotkanie zakończyło się tym, że Marek zaprosił mnie na kawę. W sumie nie wiem czemu się zgodziłam. Chyba z grzeczności. Po tym spotkaniu było kolejne, później jeszcze jedno i tak od kawy do kawy podjęliśmy decyzję, że będziemy razem.
Marek jest człowiekiem bardzo oszczędnym w słowa i emocje. Mimo tego, że nasz związek nie był burzliwy, ani specjalnie romantyczny, to odnosiłam wtedy wrażenie, że Marek jest inny niż wszyscy moi znajomi. Urzekł mnie tym, że sprawiał wrażenie bardziej dorosłego, niż był w rzeczywistości. Jego szeroka wiedza bardzo mi imponowała. Mimo, iż nasz związek był bardzo przewidywalny, Marek potrafił mnie mile zaskakiwać i doceniać. Najbardziej pamiętam sytuację, gdy Marek sprzedawał jakiemuś mężczyźnie części samochodowe. Nie mogli się porozumieć, więc Marek powiedział do niego: Wie Pan co, ja nie wiem, ale moja żona dobrze zna się na tym. Dla mnie to było miłe zaskoczenie, bo ani nie byłam jego żoną, ani nawet narzeczoną, a tym bardziej nie znam się na częściach samochodowych. Poprzez takie zachowania Marek pokazywał światu, jak bardzo jestem dla niego ważna.
Nasz związek ani przez moment nie przypominał romantycznej miłości rodem z telenoweli. Było rozważnie i konkretnie. Jak mówi moja teściowa nie ma w naszej rodzinie osób szalonych. Trochę brakowało mi spontaniczności, ale innymi swoimi cechami Marek wynagradzał mi to, docenianiem mnie i poważnym podejściem do naszego związku od samego początku jego trwania.
Co skłoniło nas do małżeństwa? Tak naprawdę nie wiem. Byliśmy świadkami na ślubie mojego brata ciotecznego. Było to wiosną 1999 roku. Natchnieni atmosferą ślubną jeszcze w tym samym roku zaręczyliśmy się, a 3 czerwca 2000 roku stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Ślub wzięliśmy niecałe dwa lata od naszej „pierwszej kawy”.
Kacper urodził się w dwa lata po naszym ślubie. Nie był specjalnie planowanym dzieckiem, jest raczej efektem naszego przywitania po moim ośmiomiesięcznym pobycie w Anglii. Nigdy specjalnie nie staraliśmy się o potomstwo, ponieważ ja jestem osobą, która nie bardzo lubi małych dzieci. Ciąża była dla mnie zaskoczeniem. Byłam młodą kobietą, miałam plany na przyszłość. Nie przeżywałam tego jako dramatu, tylko przywykłam do myśli, że nasza rodzina się powiększy i czekałam na ten moment. Mój instynkt macierzyński rozwijał się razem z moim synem.
Kacper urodził się 1 września 2002 roku. Każdego dnia uczyłam się go kochać coraz bardziej. Marek był bardziej odważny, a ja musiałam mieć czas, żeby się przyzwyczaić. Uczenie się rzeczy związanych z opieką oraz codzienne bycie z nim rozwijało moją miłość matczyną. Marek, mimo iż bardziej odważnie, to jednak z dystansem podszedł do faktu bycia ojcem. Być może to jest związane z jego charakterem. On nie jest wylewny, jeśli chodzi o uczucia, po prostu przeszedł do porządku dziennego z tym.
Póki co Kacper jest naszym oczkiem w głowie, a dla mnie najlepszym przyjacielem. Oboje mamy podobne zainteresowania, śmiejemy się z tych samych żartów. Mój syn – tak samo jak ja jest urodzonym podróżnikiem. Dziś, gdy Kacper ma już osiem lat, nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez niego.
Na razie nie myślimy o kolejnym dziecku. Marek otwarcie mówi, że nie chce, a ja jestem zbyt wygodna, żeby kolejny raz przechodzić przez ciążę i poród. Na początku Kacper odziedziczył ode mnie niechęć do małych dzieci. Dziś jednak mój ośmioletni syn codziennie modli się o braciszka lub siostrzyczkę. Kto wie, być może kiedyś wymodli rodzeństwo…
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl