Wywiad z Joanną Brodzik o jej pracy przy serialu "Dom nad rozlewiskiem".
— Główna bohaterka “Domu nad rozlewiskiem" porzuca Warszawę na rzecz Mazur. A panią Mazury urzekły, czy niecierpliwie czeka pani na powrót do Warszawy?
— Przede wszystkim jestem wdzięczna producentom, że mnie zatrudnili do
realizacji tego serialu, bo oprócz pracy mam tez trochę wakacji. Żałuję tylko, że nie kręcimy cały czas nad jeziorem, ale też w innych miejscach. Ale tak, jest tutaj coś magicznego. Pięknie tu macie!
— A prywatnie też przyjeżdża pani na Mazury?
— 10 lat temu byłam tu ostatni raz, dlatego takim zaskoczeniem jest dla mnie to jak Mazury i Olsztyn też, zrobiły się piękne, europejskie, rozbudowane. Pewnie to fajnie, ale wiem, że są też tacy, którym brakuje tych Mazur sprzed lat. Ale chyba zawsze tak jest. Inaczej patrzy się na Mazury podczas wakacji, a inaczej będąc ich mieszkańcem.
— Serialowa Małgorzata postanowiła żyć poza Warszawą. Panią też Warszawa czasem męczy czy lubi pani życie w dużym mieście?
— Jestem osobą, która pochodzi z prowincji, więc przestrzenie małych miasteczek, wsi i przyrody noszę niejako w sobie. Pochodzę spod Zielonej Góry, z Lubska, tam też mamy dużo lasów, sporo zieleni, więc jak wracam do domu, czyli w swoje rodzinne strony to wracam również do przyrody. A w Warszawie po prostu pracuję.
— Ale lubi pani życie w Warszawie?
— Z biegiem lat wypracowałam sobie małe ojczyzny, również zielone w Warszawie i teraz z całym dobrodziejstwem przyjmuję ją taką, jaka jest. Ale mogłabym mieszkać również poza stolicą. Najważniejsi są ludzie, których się ma blisko siebie. To oni tworzą dom, niezależnie od tego gdzie stoi budynek...
— To wspólne z serialową Małgorzatą. Różni was natomiast wiek. Nie czuje się pani trochę za młoda do tej roli?
— Z producentami, którzy zdecydowali się powierzyć mi tę rolę, doszliśmy do wniosku, że to że mam 38, a nie czterdzieści parę lat, nie ma większego znaczenia dla samej historii. Można mieć 38 i kłopoty z pracą i kłopoty w małżeństwie. Mam więc nadzieję, że i wierni czytelnicy książki nie będą zawiedzeni, że jestem trochę młodsza od bohaterki książkowej.
— A lubi pani Małgorzatę?
— Tak, bardzo lubię te babeczkę! Byłam wielbicielką powieści Malgorzaty Kalicinskiej na długo zanim w czyjejkolwiek głowie powstał pomysł, żeby zaprosić mnie na zdjęcia próbne. Staram się przekazać to, co w powieści najważniejsze: że warto zdobyć się na odwagę i iść za swoimi marzeniami.
— A jest coś czego pani w niej nie lubi?
— Użyczam jej swojej fizyczności, więc nie mogę być w pełni obiektywna wobec Małgosi i nie mogę powiedzieć, że za coś jej nie lubię. Z nie wszystkimi jej wyborami, ja Joanna, się zgadzam. Nie we wszystkich sytuacjach postąpiłam tak samo, ale szanuję jej wybory, tak jak szanuje się wybory swoich przyjaciół.
— Czyli zaprzyjaźniła się pani z Małgosią?
— Tak!
— Lubiła pani literacką Małgosię. Jak więc zareagowała pani na propozycję zagrania jej?
— Ucieszyłam się. Bardzo. Pewnie jeszcze rok temu byłoby niemożliwe, żeby ktoś pomyślał o mnie w przy obsadzaniu roli Małgosi. Bardzo się cieszę, że dostałam możliwość "przepuszczenia" przez siebie tej historii. Wierze, że ją rozumiem.
— Jednym z głównych wątków "Domu nad rozlewiskiem" są relacje matka-córka. Jak patrzy pani na tę kwestię?
— Myślę, że właśnie dzięki tej relacji serial będzie interesujący dla innych
kobiet. Układy między matkami a córkami bywają trudne. Wiele z nas nie potrafi sobie powiedzieć najważniejszych rzeczy i często latami nie jesteśmy ze sobą blisko z powodu paru słów, które pomiędzy nami nie padły. Małgosia i Basia po bardzo długim okresie nie widzenia się, po bardzo różnych, trudnych zakrętach życiowych spotykają się już jako dwie dorosłe kobiety i wykonują tę "pracę ze sobą", odzyskują się nawzajem.
— Sama jest pani mamą. Teraz pewnie bardzo stęsknioną.
— Na życie osobiste pozostaje mi teraz niewiele czasu, bo na planie spędzam 12, 13 godzin, więc kiedy nie jestem w pracy, jestem z dziećmi. Spędzam z nimi każdą wolną sekundę.
— Bywa ciężko?
— Daję radę, nie jestem jedyną pracującą mamą w tym kraju.
— Co jeszcze zmieniło się wraz z macierzyństwem? Dwa lata temu w wywiadzie dla "Exclusiva" określiła pani siebie jako typ kanapowo-degustująco-sybarycki. Jest nim pani nadal czy to już przeszłość?
— Przeszłość. Bardzo przeszłość! Ale staram się pilnować drobiazgów, pozwolić sobie co jakiś czas na przeczytanie książki, film, na to, żeby pobyć chwilkę w samotności. Myślę, że to też dla dzieci ważne, żeby nie mieć matki zatraconej całkowicie i poświęcającej się im, tylko mamą uśmiechniętą i zadowoloną z siebie.
— A myśląc o sobie, w pierwszej kolejności powie pani matka czy aktorka?
— Człowiek, kobieta, matka. I oby ta hierarchia pozostała we mnie
niezachwiana.
— A jaką jest pani mamą? Oprócz tego, że zapracowaną.
— Chyba normalną, niezbyt przewrażliwioną, mama "do kwadratu" więc jest obarczona troszkę większą odpowiedzialnością i większą pracą, ale przede wszystkim jestem mamą szczęśliwą. Z tego powodu, że po pierwsze jestem mama, która zdecydowała się posiadać dzieci świadomie. Po drugie, zdecydowałam się je mieć w momencie, w którym byłam spokojna i ułożona ze swoimi życiowymi sprawami. I bardzo jestem szczęśliwa, że mogłam pozwolić sobie na to, żeby być z nimi rok w domu i skupić się tylko na tej nowej roli i z niej czerpać pełnymi garściami. Nie musieć się bić z myślami i ambicjami tylko móc spokojnie przyjąć tę nową rzeczywistość i się z nią ułożyć.
— Nie ominął więc pani pierwszy ząbek, krok, słowo?
— Nie ominęły. To dla mnie było ważne. Każda mam to miarkuje sobie, sama ze sobą ustala, w którym momencie jest gotowa wrócić do życia zawodowego. Mnie był potrzebny ten rok.
— Przygotowywała się pani na to, co dzieje się z dziećmi w danym momencie życia, czytając wszystko co jest pod ręką, czy zdaje się pani na intuicję?
— Najpierw czytam, a później zdaję się na intuicję. Czasem te rzeczy, które wyciągam z podręczników przydają się mocno, czasem nie przydają się zupełnie i myślę, że jest to taki najzdrowszy balans, jaki przynajmniej ja mogę sobie wypracować — najpierw się dowiedzieć, a później tę wiedzę
wykorzystać lub nie.
— A na możliwość, że dzieci zapragną pójść w ślady rodziców i robić karierę w showbiznesie, przygotowuje się pani?
— Jakkolwiek zdecydują: być kucharzami,aktorami czy snycerzami, to najważniejsze, żeby była to ich pasja i żeby byli najlepsi jak tylko mogą w tym, co będą robić. Nie mam wyobrażeń ani oczekiwań wobec swoich dzieci. Bardzo jestem ciekawa kim będą chcieli zostać w życiu.
— Wróćmy do Małgosi. To kobieta, która wiecznie była na diecie, a która dopiero na wsi odkrywa jak smakują świeże jajka, prawdziwe mleko. A jak jest w pani przypadku? Bliżej pani do Małgosi z czasów warszawskich czy wszystko jedzącej z czasów mazurskich?
— Uważam, że ludzie powinni jak najczęściej spotykać się przy stole, powinni ze sobą rozmawiać podczas jedzenia i powinni ze sobą biesiadować. Wtedy jakiekolwiek problemy związane z nawykami żywieniowymi przestają istnieć. Dla mnie gotowanie i jedzenie to jest odpoczynek i przyjemność dzielona z tymi których kocham.
— A jaka kuchnia sprawia pani najwięcej przyjemności?
— Śródziemnomorska, to jest pewnie związane z moim typem urody i tym,
czego potrzebuje mój organizm. Mnie do szczęścia potrzeba chleba, oliwy,
owoców, warzyw i trochę ryb.
— Nie je pani mięsa?
— Jem, ale jeśli mam wybierać między rybami a mięsem, zawsze wybieram ryby. Dobrze robią na pracę mózgu...
— We wspomnianym już przeze mnie "Exclusivie" powiedziała pani, że jest "obłą, okrągłą brunetką ze skrywanym przed światem wąsem". Za to o Magdalenie Cieleckiej: "Ona jest wszystkim tym, czym ja nigdy nie będę. Czyli piękną, zimną blondyną". A jednak to pani została uznana za najpiękniejszą Polkę w plebiscycie "Vivy". Nie docenia pani własnej urody?
— Uroda to jest pierwsza rzecz, która przemija,wiec nie warto się do niej zbytnio przywiązywać. Mam już za sobą etap borykania się ze swoimi kompleksami, zastanawiania się, czy jestem ładna czy ładna nie jestem. Jako kobieta po trzydziestce posiadam taką świadomość i wiedzę na swój temat, że pozwala mi to nie przejmować się tym, jakiego kształtu mam nos i czy na pewno nosze właściwy model spodni. Piękno nie na tym polega.
— A czym jest według pani piękno?
— To przede wszystkim spokój i radość, akceptowanie siebie. Takie kobiety wychwycić można po jednym spojrzeniu na ulicy. Te, które są naprawdę zadowolone ze swojego życia i trzymają je w swojej garści, są naprawdę piękne. Nieważne czy mają metr osiemdziesiąt czy metr pięć w kapeluszu.
— Zostańmy przy kobietach. Na planie spotkała się pani z Małgorzatą Braunek i Zofią Kucówną, pani nauczycielką. Jakie to jest spotkanie?
— Wspaniale!!! Małgorzata Braunek jest wymarzoną Basią. Nie mogę sobie wyobrazić nikogo innego w tej roli. Ma w sobie taką łagodność, taką mądrość kobiecą i taki szelmowski, cudowny uśmiech i poczucie humoru, że trudno byłoby sobie wyobrazić fajniejszą mamę. A Zofia Kucówna zagrała niezwykle przekonująco i wzruszająco postać mamy- teściowej, która popycha Małgosię do tego, żeby zdecydowała się walczyć o swoje szczęście. I co znamienne robi to mając świadomość, że może to zagrozić małżeństwu jej syna. Tym większą jest bohaterką w moich oczach.
— A co po "Domu nad rozlewiskiem"? Kolejna rola?
— Na razie tyle. Kończę te 13 odcinków w połowie października i wracam do dzieci. Z radością.
rozmawiała:
Anna Szapiel
Za październikowym "Warto!"