Mąż wyjechał do Anglii, ona zostawiła w Polsce dobrą pracę i karierę zawodową, aby być razem z nim. Dziś są szczęśliwą rodziną na emigracji, ale nie wykluczają powrotu do Ojczyzny. Poznaj historię Justyny.
Bartka poznałam dziesięć lat temu na weselu mojego kuzyna. My się bawiliśmy, on pracował – był na tym weselu kamerzystą i jedną z niewielu osób spoza naszej rodziny. Od razu wpadł mi w oko, ale spotykać zaczęliśmy się dopiero dwa tygodnie po tym weselu. Miałam wtedy dziewiętnaście lat, byłam szaloną, lubiącą zabawę, pełną energii dziewczyną, a Bartek? On spokojny, zrównoważony. Razem tworzyliśmy idealne połączenie.
Biorąc z Bartkiem ślub nosiłam pod sercem naszą córeczkę, ale wbrew temu, co może się wydawać, to nie ciąża była przyczyna zawarcia małżeństwa. Decyzję o ślubie podjęliśmy w grudniu 2000 roku, a w lutym 2001 dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Za początek naszego związku przyjmujemy datę 26 czerwca 1999. Ślub chcieliśmy wziąć dokładnie w naszą drugą rocznicę, ale ze względu na to, że 26 czerwca wypadał akurat w tygodniu, nie było to możliwe. Pobraliśmy się 30 czerwca, a kilka miesięcy później byliśmy już rodzicami.
Perspektywa macierzyństwa była dla mnie szokiem, aczkolwiek szybko przyzwyczaiłam się do tego, że czeka mnie nowa rola. Bartek na wieść o tym że zostanie tatą popłakał się ze szczęścia. Od pierwszego dnia Zosia jest córeczką tatusia. Razem oglądają telewizję, mają wspólne zainteresowania. Nasza córka sprawiła, że stałam się kobietą numer dwa dla mojego męża. Dla Bartka absolutnie najważniejsza jest Zosia. Wstyd przyznać, ale czasem jestem zazdrosna o własną córkę.
Po ślubie nie mogłam do końca się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Mieszkając z rodzicami zawsze szukałam okazji, żeby się wyrwać. Po ślubie nie mogłam się przełamać i bałam się przeprowadzki. Rodzice musieli mnie wypchnąć z domu. Małżeństwo i zaraz potem macierzyństwo sprawiły, że szybko musiałam wydorośleć i znaleźć pracę. Bartek pracował wtedy na poczcie, a mi udało się podjąć zatrudnienie w laboratorium drogowym. Życie tak nam się ułożyło, że ja zarabiałam lepiej od swojego męża. Bartek nie mógł tego znieść i wypracował sobie teorię, że cała rodzina jest na moim utrzymaniu. Gryzł się z tą myślą bardzo długo, aż w końcu postanowił wyjechać za chlebem z kraju. Przyznam, że to nie była nasza wspólna decyzja. Bartek się uparł i już. Przez osiem miesięcy żyliśmy w rozłące, ja z Zosią tu, w Polsce, on w Wielkiej Brytanii. Początkowo byłam przeciwna decyzji swojego męża. Z czasem jednak nauczyłam się z tym żyć.
Bartek znalazł pracę i zaczął całkiem nieźle zarabiać. O jego powrocie do Polski nie było mowy. Miałam dwa wyjścia, albo zostać tu i stracić męża, albo zostawić znajomych, rodzinę, pracę i wyjechać do Wielkiej Brytanii, żeby zacząć życie od nowa. Dlatego, że dobrze dogadywałam się z Bartkiem i nigdy nie mieliśmy poważnych kryzysów postanowiłam zaryzykować. Nawet awans w pracy nie skłonił mnie do zmiany decyzji. Wiedziałam, że moje miejsce jest przy mężu – w Anglii.
Obecnie mieszkamy w High Wycombe, sześćdziesiąt kilometrów od Londynu i wiedziemy spokojne życie. Udało nam się, choć początki nie były łatwe. Jadąc do Anglii nie wiedziałam, co się wydarzy. Nie znałam języka, nie miałam pewności, czy znajdę pracę. Dla Zosi również to była rewolucja. Gdy zobaczyła swojego tatę na lotnisku, cały świat przestał dla niej istnieć. W tamtym momencie, po ośmiomiesięcznej rozłące był dla niej najważniejszym człowiekiem na świecie.
Początek nowego życia to był horror. Bartek wychodził do pracy, Zosia do szkoly, a ja zostawałam sama w domu. Bez znajomości języka, daleko od rodziny i przyjaciół. Było ciężko, ale przynajmniej cała rodzina była w komplecie. Z czasem zaczęłam się przyzwyczajać do nowego kraju, poznawać ludzi, zapisałam się do collegeu, zaczęłam uczyć się języka. Przez jakiś czas pomagałam też innym Polakom, którzy przyjeżdżali do Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu lepszego życia, w załatwianiu formalności związanych m.in. z szukaniem pracy.
Dziś nadal jestem bez pracy. Ciężko jest mi się przyzwyczaić do nieposiadania własnych pieniędzy. Zawsze byłam niezależna finansowo, nie musiałam się nikomu tłumaczyć z wydatków, a teraz muszę brać pieniądze od swojego męża. Mimo, iż porzuciłam pracę i poświęciłam się dla męża i rodziny dziś uważam swój wybór za słuszny i mądry.
Gdy wyjeżdżaliśmy Zosia była w przedszkolu i nie mówiła jeszcze zbyt płynnie. Dlatego Początkowo chcieliśmy posłać ją do weekendowej Polskiej Społecznościowej Szkoły. Niestety Polska Szkoła jest tylko jedna, a chętnych dzieci bardzo dużo i Zosia niestety się do niej nie dostała.Moja córka zaczęła uczęszczać do pierwszej klasy w renomowanej angielskiej szkole. Nieznajomość języka nie była dla niej żadną przeszkodą. Teraz jest w 3 klasie i jest jedną z lepszych uczennic w całej szkole. Została zarejestrowana w Brytyjskim Wydziale Edukacji jako dziecko szczegolnie uzdolnione. Dziś mówi co prawda po Polsku, ale mam wrażenie, że zapomina tego języka. W domu mówimy po Polsku, ale to jest dla niej chyba za mało, ponieważ ani w szkole, ani nigdzie na zewnątrz nie styka się tak mocno z językiem Polskim i nie ma gdzie go trenować.
Obecnie znów jestem w ciąży. Za kilka tygodni na świat ma przyjść nasza druga córka – Hania. Ta ciąża, w przeciwieństwie do pierwszej, nie była niespodzianką. Od jakiegoś czasu planowaliśmy drugie dziecko i udało się. Zosia będzie starszą siostrą. Początkowo miałam obawy, czy warto, czy po takiej przerwie będę potrafiła poradzić sobie z niemowlakiem i najważniejsze, jak Zosia przyjmie młodszą siostrę. Oboje z mężem uznaliśmy jednak, że chcemy mieć drugie dziecko i nic nie było w stanie pokrzyżować nam tych planów. Jedyne, czego się teraz obawiam, to to, jak Zosia zniesie konkurencję Hani, ponieważ niewątpliwie nasza uwaga skupi się na nowym dziecku. Zosia przestanie być kobietą numer jeden w życiu swojego taty.
Na chwilę obecną nie planujemy powrotu do Polski. Rodzinę i znajomych odwiedzamy dwa, trzy razy w roku. Naszym domem stała się Wielka Brytania. Być może wrócimy tu na starość jako emeryci. Dziś jednak nie myślimy o tym.
Marcin Osiak
m.osiak@familie.pl