Opublikowany przez: apis74 2011-11-26 19:41:54
Do niedawna dziecko, zwłaszcza kilkumiesięczny czy kilkuletni maluch był dla mnie „czarną magią”. W moim najbliższym otoczeniu nie było takich dzieci, a ja osobiście też nigdy nie byłam specjalnie wylewna na ich widok. Były - to OK. Podałam im rękę , powiedziałam „cześć”, uśmiechnęłam się… i na tym moje spotkania „bliskiego stopnia” z najmłodszymi mieszkańcami naszej planety kończyły się.
Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy urodziła się moja bratanica. Zaczęłam coraz więcej czasu spędzać z noworodkiem, a później niemowlakiem. Oczywiście moje kontakty były bardzo ograniczone - z mojej strony. Bałam się podawać dziecku butelkę (aby się nie zachłysnęło), bałam się brać na ręce, nawet w rożku (w domu są bardziej doświadczeni w opiece nad dzieckiem, więc niech oni to robią), a o zmienianiu pieluchy nawet nie wspomnę (raz zmieniłam i o mało dziecko jej nie zgubiło). Tak więc pomimo, iż dziecko było słodkie i radosne, to ja raczej nie nadawałam się do opieki nad nim. Do czasu…
Gdy dziewczynka miała prawie osiem miesięcy, bratowa oznajmiła, że jest świadkiem na ślubie brata i moja bratanica musi u nas przenocować. A że ja jestem chrzestną matką i podczas chrztu przyrzekałam (no wiecie co) więc mogę się małą przez kilka godzin zająć. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić!
Uzgodniliśmy, że przywiozą ją po południu w sobotę, a odbiorą około południa w niedzielę. Jak to usłyszałam to się… przeraziłam. A jak będzie płakać? Jak nie uśnie? Jak nie będzie chciała jeść? Chyba wszyscy widzieli strach w moich oczach, bo zaczęli się śmiać i stwierdzili – po pierwsze, że to jest tylko małe dziecko, więc sobie poradzę, a po drugie – w „kryzysowej” sytuacji mogę zadzwonić i mój brat z bratową zjawią się u mnie w ciągu 30-40 minut.
Niechętnie, ale… zgodziłam się.
W sobotę po południu zostało mi dostarczone dziecko, łóżeczko i dwie reklamówki rzeczy, których mała mogła potrzebować. Dostałam dokładny przepis, jak przygotowywać posiłki, jak karmić (dziecko musi leżeć na boku, nie na wznak) itp.
Początki były nawet OK. Dziewczynka była uśmiechnięta i obserwowała co robię. „Schody” zaczęły się gdy przyszła pora spać. Mała za nic w świecie nie mogła usnąć. Zaczęłam ją nosić w ciemnym pokoju, przytulać, a ona… gdy już prawie spała… ponownie otwierała oczy. Po jakichś 40 minutach osiągnęłam małe zwycięstwo – dziecko spało!
Teraz nastąpił jeszcze trudniejszy moment – karmienie. Zawsze strasznie się bałam (i to zostało mi do dziś), aby dziecko się nie zachłysnęło lub zakrztusiło (do szału mnie doprowadza, jak dziecko podczas jedzenia skacze lub biega), a zostałam postawiona w sytuacji, kiedy musiałam nakarmić takiego malucha. Oczywiście nie będę pisać jak byłam zdenerwowana i ile razy „podchodziłam” z butelką do jej buzi. Po kilku mniej lub bardziej udanych próbach – dziecko zaczęło jeść i „opędzlowało” całą przygotowaną porcję – to było moje drugie zwycięstwo!
Po uśpieniu i nakarmieniu małej sama przygotowałam się do snu, ale… usnąć nie mogłam. Co kilka minut podchodziłam do łóżeczka sprawdzałam czy dziecko oddycha (wszak słyszałam o śmierci łóżeczkowej, bezdechu sennym), poprawiałam kocyk, którym była przykryta, sprawdzałam czy ma w budzi smoczek (zwany - ijokiem).
Rano, pomimo, że przez całą noc nie zmrużyłam oka, byłam szczęśliwa, że obie przetrwałyśmy tę wyjątkową sytuację. Gdy moja kochana bratanica (i chrześnica równocześnie) obudziła się, to obdarowała mnie tak uroczym uśmiechem, że zapomniałam nawet o bólu głowy, który pojawił się z niewyspania.
Niedzielne przedpołudnie spędziłyśmy na spacerze, na zabawie w domu i… zmienianiu pieluszek, z którymi już nie miałam tak ogromnego problemu, jak jeszcze kilka godzin wcześniej.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
aguska798 2012.02.07 21:23
Super! Dzielna dziewczyna z Ciebie! Bo to wcale nie łatwe zadanie:))
emka1007 2011.12.19 09:27
wyobraź sobie, że podobnie było z chrzestną mojej Hani, też nie bardzo lubiła dzieci i nie miała odwagi ich brać na ręce. Odkąd jest Hania, jest zakochana w niej po uszy i już nawet 2 razy zabrała ją do siebie na cały dzień. Blokada minęła:)
apis74 2011.11.27 10:16
A ile nerwów mnie to kosztowało...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.