Opublikowany przez: LusiaKlusia 2011-02-17 22:47:39
Pod koniec ciąży lekarz skierował mnie do szpitala [miałam malutko wód płodowych- prawie w ogóle i nadciśnienie] Było to w czwartek. Oczywiście nie chciało mi się tam jechać więc postanowiłam jechać dopiero w poniedziałek.
Przecież czułam się dobrze , z dzidzią też wszystko było dobrze. Jednak Gaja postanowiła inaczej... W nocy z czwartku na piątek dostałam skurczy.
Myślałam jednak , że to fałszywy alarm więc próbowałam spać, ale nie mogłam. Zjadłam, wypiłam herbatę z mlekiem i normalnie mogłam siedzieć. Ok. godziny pierwszej zachciało mi się do łazienki więc poszłam i... zaczęło się latanie tam co pięć minut.
Ok. 2 obudził się Michał, powiedziałam mu, że mam skurcze, że troszkę mnie boli. Oczywiście tak jak myślałam wpadł w panikę ;p Obudziła się moja mama. Jednak uparcie twierdziłam, że wszystko jest dobrze, a to nie jest To. Zaznaczę, że pomimo iż Słupsk nie jest wsią i należy do większych miast nie mamy tu porodówki. Najbliższa znajduje się w Ustce [ok pół godziny drogi].
Mamusia moja zadzwoniła po karetkę jednak Pani z dyspozytorni powiedziała, że nie wyślą karetki gdyż skurcze nie są co 4 minuty ;] Ja sobie myślę, ok - pojadę autobusem. Patrzymy na rozkład a pierwszy autobus o 6 ;) Więc czekam... i czekam a skurcze coraz bardziej bolą... W końcu ok piątej Misiu poszedł na postuj taxi i pyta jedynego taksówkarza czy mnie zawiezie na porodówkę ten jednak mówi : nie !
No więc nie przejęłam się zbytnio i postanowiłam wziąć Michała [ ktoś musiał targać torbę ] i iść na przystanek (żeby na niego dojść trzeba iść obok wspomnianego postoju ). Gdy owy taksówkarz nas zobaczył postanowił jednak nas zawieźć. Za taksówkę zapłaciłam 80 zł...
Pani, która mnie przyjmowała ppowiedziała, że gdyby nie skierowanie odesłałaby mnie do domu bo mam tylko centymetr rozwarcia i nieregularne skurcze. Była godzina ok 6.40... Położyli mnie na patologii ciąży, kazali się przebrać i leżeć. O 9 obchód... Nikt nie zwrócił na mnie uwagi... ok. O 11 badania. 4 cm - leżeć i nic nie robić (zalecenie lekarza). Później KTG i resztę dnia w męczarniach. W nocy nie mogłam spać tak mnie bolało, skurcze miałam co 5 -7 minut jednak rozwarcie wciąż 4 cm... Obok mnie leżała młoda kobieta - ją traktowano jak księżniczkę. Mogła leżeć na boku podczas KTG, dostała kroplówkę na wywołanie skurczów [ nie miała rozwarcia, była przed terminem ]. Jej rodzina mogła zostać z nią na noc podczas gdy ja siedziałam sama i umierałam ze strachu.
Później okazało się, że jest rodziną ordynatora... No nic... Ok 3 nad ranem poszłam na badania. Niemiła Pani położna krzyczała na mnie, że zwijam się z bólu i marudzę. Wciąż tylko 4 cm... Nic nie spałam tej nocy... Sobota... 9 obchód. Wciąż jestem niewidzialna... dla nikogo. KTG. niby nic a ja czuję skurcze. Grubo po 10 nie daję rady idę do gainetu lekarskiego. Pan doktor każe mi się wspiąć na strasznie wysoki fotel. Mówię, że nie dam rady tak bardzo mnie boli. On zaczyna na mnie krzyczeć, że w takich warunkach pracować nie będzie, że mogę jechać do domu jak nie daję się zbadać itp...
Myślałam, że się rozpłaczę... Ale nic. Zaciskam zęby i wchodzę - on patrzy i mówi : nie dziwię się, że boli - pełne rozwarcie, schodzę z fotela. No to się grzecznie ubrałam i próbuję nie płakać. Przyszła położna , zabrała mnie na wózku na porodówkę... Leżąc już na łóżku [wcześniej dostałam ochrzan za to, że jestem w majtkach ( a co miałam paradować goła po szpitalu????!!!!)] wzięłam telefon i piszę wszystkim, że rodzę ;) a co!
Skurcze jednak miałam za słabe i dostałam kropłówkę... i... zaczęło się... Mówię : siusiu mi się chcę, muszę do toalety... muszę się załatwić. Położna popatrzyła na mnie i stwierdziła, że to normalne, że to tylko takie wrażenie [ w międzyczasie obok mnie siedzili dwaj lekarze i rozmawiali o studiach swoich dzieci !!!!! ]. Zaczęło się! Wiedziałam to.... Jedno parcie, drugie, trzecie , czwarte i.... chlup , Gaja jest na zewnątrz!
Jednak... nie słyszę płaczu... ooooo ! Jest, krzyczy!. Położyli mi ją na piersiach, taka malutka... Moja sina mała kochana kruszynka... Zaczynam płakać. Urodziła się o 11.08 Ważyła 2820g i mierzyła 51 cm. Zabrali ją. W tym czasie rodzę łożysko. Całe. Wszystko jest dobrze. Przywieźli mi Gajkę w plastikowym łóziu :) Patrzę na nią. Pani położna znieczula mnie ogromną strzykwą. Myślę, że zemdleje z bólu, a to... dopiero początek !!!!
Przychodzi Pan doktor... Zaczyna szyć. AŁA! Po kilku minutach pytam - dużo jeszcze? a ten zaczyna się drzeć, że on tak pracować nie będzie, że ma to gdzieś... zostawił wszystko i... POSZEDŁ! Pani położna dokończyła położyła podkład pod mój obolały tyłek , okryła i zawiozła na salę... W tym czasie oprócz bólu czułam ogromne szczęście. Mogłam patrzeć na moje maleństwo... Zrobiłam jej zdjęcia telefonem, który podczas porodu ze mną był ;) Zaczęły się telefony, gratulacje...
Po dwóch godzinach zostałam przewieziona do innej sali, jako "dostawka" do innej młodej mamusi :) Przyszedł mój Misiu... zobaczył swoją córeczkę... Miał w oczach łzy. To było takie piękne... Później przyszła kolejna pielęgniarka , Pani doktor, zabrali mi dziecko, żeby je umyć a mnie wysłano do łazienki na "siusiu" jednak nie byłam w stanie... prawie zemdlałam... Ech... W szpitalu później już nic aż tak strasznego mi się nie działo :)
Na drugi dzień zostałam przewieziona do innej sali, na której byłam sama miałam własną łazienkę i Dzidzię obok, codziennie był u mnie Michał i było w miarę ok. Gdy wróciłam do domu... zaczęło się piekło... Lekarz tak okropnie mnie zszył, że przez pierwszy tydzień nie mogłam chodzić... Wciąż płakałam... próbowałam karmić moje maleństwo, ale bolało mnie strasznie... Pokarm odciągałam do butelki... Później szwy wypadły, jednak pozostał problem wypróżniania się... Szkoda gadać...
Dwa tygodnie wyjęte z życia... Gdyby nie mama i Michał nie przeżyłabym tego... :< Przez te dwa tygodnie codziennie powtarzałam, że więcej dzieci nie będzie , że więcej nie dam tak rady, że to jest okropne. Później było już tylko lepiej... teraz, nie pamiętam bólu w ogóle i jak patrzę na Gajuszkę myślę, że warto było cierpieć i już myślę o kolejnej Dzidzi - jednak to za kilka lat :)
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
95.121.*.* 2013.12.22 04:25
Ja tez balam sie personelu,ale to tesciowa zgotowala mi gehenne.Minely juz ponad 3miesiace,a ja ciagle jeszcze placze..Wlazla na sale o 6rano i niechciala wyjsc nawet przy badaniu ginekologicznym mowiac,ze wszyscy maja to samo!Stara rura....pogwalcono moje prawa moja intymnosc!!!!!!czulam sie okropnie,potem malego zabrali na oddzial ,a ona dalej tam byla dolujac mnie,ze dziecko bedzie glupie i ze pewnie mam niewartosciowe mleko!!niemialam sily wywalilaam ja 3 razy z pokoju,albo sama musialam isc..Maly mial hipoglukemie,2tyg lezal w szpitalu:(ta suka pracowala tam na nocki,dawala mu mleko 3 raz jak mnie niebylo,ale nigdy niezadzwonila rano do mnie zeby powiedziec jak sie czuje moj syn!!!!!!!!
80.55.*.* 2011.06.08 09:47
Do Ustki masz o wiele bliżej, ale może pomyślisz o porodówce w Miastku? Tam personel jest inny! Tez uważam, że jesteś dzielna!!! Gratulacje, że wytrwałaś!!!
83.5.*.* 2011.04.04 13:36
ciezko przezylas ten czas porodu i ten niemily personel ktory powinien pomagac a nie tak sie zachowywac;] ale jestes dzielna i powodzenia dla ciebie i rodzinki twojej ja bede rodzila za 6miesiecy drugi raz ale mialam dobre przezycia i mily personel;] i tym bardziej mam nadzieje przy drugim malenstwu bedzie tez dobrze pozdrawiam Monika z Lodzkiego;]
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.