Opublikowany przez: Mama Tymka 2011-02-01 11:48:35
Migawka pierwsza – sobota 24 maja 2008 r.
Jesteśmy na imprezie urodzinowej przyjaciela. Jego żona też jest w ciąży. Mamy termin mniej więcej na ten sam czas czyli gdzieś za około tydzień, góra dwa. Zapada decyzja, że tym razem bezalkoholowo bawi się mój Małżonek – na wszelki wypadek gdyby któraś z nas uwidziała sobie nagle rodzić. Siedzę na obrotowym krześle i gładzę brzuch. W myślach rozmawiam z Młodym: „spokojnie malutki, spokojnie, mama ma zamiar dzisiaj zjeść faszerowane pomidory. Nie rób jaj i siedź w środku”. Od godziny 21 czuję skurcze ale dość rzadkie i mało bolesne. Wytrzymuję do godziny 1 w nocy, kiedy w końcu decydujemy się wrócić do domu i położyć spać. Pomidorów nie zjadam.
Migawka druga – niedziela 25 maja 2008 r. godzi. 4:20.
Budzę się bo jakoś mi tak niewygodnie i brzuch boli jak przy kolce żołądkowej. Tylko niżej. Samodzielnie schodzę z łóżka (co w cale nie jest takie łatwe) i idę do toalety. Stwierdzam, że odszedł mi czop śluzowy. Zaczynam panikować i wrzaskiem przywołuję Małżonka: „Weź mnie stąd, rany do łóżka, nie mogę zacząć tu rodzić”. Zaczynamy się śmiać choć mój śmiech jest chyba bardziej reakcją na stres. Już w sypialni przystępujemy do oceny sytuacji – jest pomiar ciśnienia oraz tego ile i jak często występują skurcze. Krótko po piątej Małżonek dzwoni do anestezjologa z kliniki w której chcemy rodzić. Zapada decyzja, że mamy przyjechać. Że nawet jeżeli będzie jeszcze za wcześnie to łóżko już na mnie czeka.
Migawka trzecia – niedziela 25 maja 2008 r. godz. 6:00
Mijamy Pszczynę. Droga jest całkowicie pusta. Zapowiada się przepiękny dzień. Siedzę w aucie na bosaka bo żadne buty nie chciały wejść mi na nogi. W ręce mam zegarek i cały czas liczę skurcze – jak często i jak długie są. Nie jest źle i wiem, że to dopiero porządek. Ale ogarnia mnie coraz większe przerażenie. Jak mi wody odejdą w naszym nowym autku to dopiero będzie J Znowu się śmieję z całej sytuacji.
Migawka czwarta – niedziela 25 maja 2008 r. godz. 6:40
Miła pielęgniarka przyjmuje nas i prowadzi do gabinetu. Wchodzę sama. Lekarz mnie bada i stwierdza, że Młody ma ponad 4 kilogramy. I że rozwarcie jest na centymetr. Potem mierzy ciśnienie i podejmuje decyzję o cesarce. Przez całą ciążę nastawiałam się na poród naturalny. Ale nie powiem, żebym w tamtym momencie się nie cieszyła. Połowa stresu ze mnie zchodzi.
Migawka piąta – niedziela 25 maja 2008 r. godz. 9:00
Siedzę na łóżku szpitalnym w kretyńskiej koszuli z rozcięciem na całe plecy. Siedzę bo leżeć nie mogę – skurcze są zbyt uciążliwe by można było się zrelaksować. W zgięciu łokcia mam wenflon. Dostaję informację, że w tym momencie na salę trafia dziewczyna która miała planową cesarkę ale nagle zaczęła rodzić i są komplikacje. Ja musze poczekać. No to czekamy.
Migawka szósta – niedziela 25 maja 2008 r. godz. 10:00
Wjeżdżam na salę na wózku. W drzwiach pozostawiam przerażonego Małżonka. Przechodzę na stół, a pielęgniarki i położne pomagają mi się zgiąć w pół. Z takim brzuchem nie jest wcale takie łatwe. Czuję lekkie ukłucie i nagle przechodzi mnie prąd. Jakieś ręce obracają mnie na plecy… tyle się dzieje… mam maskę na twarzy, przestaję cokolwiek czuć… cokolwiek prócz strachu. Dobiegają mnie głosy „za wysokie, podaj, kolejna dawka, za wysokie, za duża główka, nie możemy dalej ciąć, trzeba rwać”. Czuję się jak marionetka ciągnięta za sznurki do góry. Obracam głowę w bok i patrzę na Małżonka. Stoi za szklanymi drzwiami i też patrzy się na mnie. W życiu nie czułam takiej więzi. Jest tak jakby stał obok mnie i trzymał moją dłoń. I widzę świdrujące, pełne miłości oczy – nigdy ich nie zapomnę. Tak samo jak tego co wydarzyło się chwilkę potem. O 10:20 słyszę płacz i wracam do rzeczywistości. Pielęgniarka podchodzi do mnie z Młodym i przykłada mi jego buzię do policzka. Łzy same nabiegają do oczu. Jest – mój mały człowieczek. Stworzyłam Go. I ma takie piękne wielkie krwistoczerwone V na czole. Odchodzą. Patrzę za nimi jak znikają za drzwiami. Tymi samymi za którymi stoi mój Małżonek. Tak, stoi tam dalej. I nadal patrzy się na mnie, choć obok niego jest już nasze dziecko.
Migawek z tego dnia jest jeszcze więcej choć w większości go przesypiam. Następnego dnia dowiaduję się, że w trakcie zabiegu dostałam takie porcje środków na uspokojenie oraz na zbicie ciśnienia, że powinnam stracić przytomność. A po zabiegu aplikują mi jeszcze morfinę. Przy takim nafaszerowaniu trudno nie spać. Ale pamiętam pierwszą chwilę gdy zwożą mnie na salę i gdy pytam Małżonka co z Młodym. Nie wie nic – ani wzrostu, ani wagi, ani punktów. Mówi, że nie potrafił oderwać ode mnie wzroku jak tam leżałam. Nawet wtedy kiedy obok niego lekarz zajmował się i badał Tymka.
Pamiętam też ten moment kiedy nam Go przywożą i kiedy trafia w nasze objęcia. Oraz kiedy po raz pierwszy wstaję z łóżka i muszę iść pod prysznic. To wtedy mam nieprzyjemność czuć najstraszniejszy ból jaki w życiu czułam. Ale najważniejsze wspomnienia jakie z największym uczuciem pielęgnuję w swoim sercu to uczucie tego delikatnego muśnięcia naszych policzków – mojego i Młodego. I widok Małżonka w szpitalnych ciuchach stojącego w drzwiach. W obu tych sytuacjach czułam się najważniejsza na świecie. Dla Młodego. I dla mojego mężczyzny nr 1. A wszystko inne przy tych wspomnieniach traci sens. W tym dniu miałam wrażenie że pękło niebo… a na mnie spadło wszystko to co w raju można dostać. Następnego dnia był Dzień Matki. Mój pierwszy.
Skleciła Kaśka K. (mama Tymka)
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
titusia88_21 2011.11.13 21:53
też się wzruszyłam i przypomniałam swój poród :)
mamittka 2011.11.08 12:49
Pięknie napisane...:) aż łezki mi sie w oczach zakrecily...:) wzruszajace, naprawde:)
dagmara_84 2011.11.08 09:11
Piękne...
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.