Opublikowany przez: ULA 2013-11-07 08:54:51
Nie wiedziałam co mam jemu odpowiedzieć, zrobiła się cisza i już niewiele pamiętam z tamtej wizyty. Po kilku dniach, bogatsza o wiedzę z Internetu na temat mięśniaków udałam się do pani ginekolog. Przedstawiłam jej wyniki badania, ona spojrzała na nie i powiedziała : ,, Mój Boże, w tym wieku…” ( miałam wówczas 26 lat). Zapytałam co mam z tym zrobić? Czy operacja jest możliwa ? Pani doktor stwierdziła ,że jak najszybciej muszę zajść w ciążę, a o operacji na razie nie myśleć, tylko obserwować co będzie się z nimi działo. Uwierzyłam tej kobiecie, że z mięśniakami da się żyć.
Miałam pracę na pełny etat i studia dzienne na głowie, rozpoczynałam nowy związek o ciąży wówczas nie myślałam. Tak mijał czas, co pół roku chodziłam na usg, gdzie dowiadywałam się , że mięśniaki sobie powoli rosną. Brzuch mnie bolał, miesiączki miałam obfite, przez utratę dużej ilości krwi miałam anemię . Traciłam siły.
Przyszedł czas, że wyszłam za mąż i chcieliśmy mieć dziecko , niestety mięśniaki stały na drodze do szczęścia. Ponownie udałam się do znajomej pani doktor , której pokazałam ostatnie badanie zrobione prywatnie. Ona obejrzała i nie wierzyła, że moja macica jest w takim stanie . Wysłała mnie na kolejne usg , ale w tej samej placówce , jakby to coś miało zmienić. Posłusznie wykonałam jej polecenie i udałam się na badanie. Pan doktor , który robił usg był w szoku, pomimo że na początku ostrzegłam go co zobaczy.
Nie wierzył, długo myślał jak to jest możliwe, a potem powiedział że tych mięśniaków jest tak dużo i takie duże , że mi już operacja nic nie pomoże i otwarcie brzucha skończy się usunięciem wszystkiego. Potem zaczął opowiadać, że przecież w dzisiejszych czasach mogę mieć dziecko bo istnieje In vitro , ktoś mi je urodzi a może mam siostrę to może ona….już go nie słuchałam miałam wrażenie że czas się zatrzymał , wyszłam z gabinetu pod którym czekał mój mąż i nic nie powiedziałam.
W drodze do domu opowiedziałam wszystko mojemu mężowi a on odpowiedział, że nie musimy mieć dziecka za wszelka cenę, dla niego jest najważniejsze abym była zdrowa. Jeżeli ma się to skończyć operacją to lepiej żebym ją zrobiła jak najszybciej. Płakałam cały wieczór.
W końcu zdecydowałam się na zmianę lekarza. Wybrałam ginekologa – chirurga, bo sądziłam, że to będzie najlepszym rozwiązaniem. Na wizycie lekarz po obejrzeniu usg i innych badań pokiwał głową i zapytał dlaczego tak późno przychodzę do niego, przecież już dawno można było to rozwiązać. Teraz będzie to dość poważna operacja , musi ,,otworzyć i zobaczyć co z tym będzie można zrobić’’. Dostałam skierowanie i numer telefonu , pod którym miałam umówić się na operację.
Przez kilka kolejnych dni nie myślałam o przyszłości , nie umówiłam się na operację , chodziłam do pracy jak zahipnotyzowana , pozbawiona emocji , pozbawiona życia. Pewnego dnia od samego rana źle się czułam , patrząc na monitor komputera w pracy zaczęły mi wirować litery, pomyślałam że mam grypę . Przez kilka dni leżałam pod kocem i powoli dochodziłam do siebie. Na dodatek spóźniał mi się okres, pomyślałam że to z powodu przeziębienia organizm inaczej pracuje.
Postanowiłam zrobić test , nie mogłam uwierzyć własnym oczom pojawiły się dwie kreseczki . Byłam w szoku , pokazałam test mężowi i powiedziałam że stał się cud i będziemy mieli dziecko. Nie mogliśmy uwierzyć w nasze szczęście i nazajutrz zrobiłam jeszcze trzy testy – tak, potwierdziło się jestem w ciąży.
Po kilku dniach udałam się do lekarza, tam badania, ciąża potwierdzona, dostałam kartę ciąży. Pani doktor oczywiście musiała mnie poinformować , że ciąża jest wysokiego ryzyka i żeby przygotować się na najgorsze. Jeżeli będzie się rozwijała to większość czasu spędzę w szpitalu. Tak oto moje szczęście zostało zduszone realiami , zaczęłam się martwić co przyniesie przyszłość , czy się wszystko uda?
Było piątkowe popołudnie , poczułam ból brzucha, który się z czasem nasilał, pojawiło się krwawienie. Bałam się jechać na pogotowie bo wiedziałam, że to długo będzie trwało więc pojechałam do ginekologa na wizytę prywatną. Tam spotkałam się z krytyką, że jak z taką macicą mogłam zajść w ciążę itd. Dostałam leki i tu się skończyły kompetencje pani doktor, kazała zgłosić się do lekarza. Na odchodne powiedziała, że marnie widzi moje szanse.
Weekend przeleżałam w łóżku, ból i krwawienie ustało. W poniedziałek udałam się do szpitala. Po kliku godzinach oczekiwania , zbadano mnie i stwierdzono ,że nie jestem pilnym przypadkiem i nie mają dla mnie miejsca. Zostałam odesłana do innego szpitala, gdzie miejsce takie się znalazło.
Tutaj ponownie musiałam przejść badania, konsultacje z lekarzami i ponownie znosić docinki, że ,,ta ciąża nie ma szans”. Traktowano mnie jak idiotkę, która najpierw robi spustoszenie w swojej macicy, żeby później zajść w ,,ciążę bez powodzenia’’.
Trafiłam na oddział patologii ciąży. Tam ponownie badanie usg przy asyście gromady studentów. W tamtej chwili, bardzo intymnej dla mnie i ważnej naprawdę nie miałam ochoty być królikiem doświadczalnym. Na mój sprzeciw pani doktor odpowiedziała, że przecież studenci muszą się gdzieś uczyć. Podczas badania usłyszałam najgorsze :,,martwy zarodek ‘’ , a po chwili ,,przecież mówiłam że tak będzie, przy takiej liczbie mięśniaków’’…
Wróciłam na oddział, usiadłam na łóżku i się rozpłakałam. Nie wierzyłam , że moja radość z macierzyństwa była tak krótka. Załamałam się, nie wiedziałam co mam robić . Poinformowałam rodzinę, że niestety… Przyszedł do mnie mąż, płakaliśmy razem. W nocy nie spałam, przeglądałam Internet gdzie czytałam o bólu dziewczyn będących w sytuacji takiej jak ja.
Szukałam wsparcia , wyjaśnienia … Podczas porannego obchodu zapytano mnie jak się czuje, a ja odpowiedziałam że chce potwierdzenia w stu procentach, że zarodek jest martwy. Lekarz odpowiedział mi, że mogą zrobić kolejne usg, ale czy to coś zmieni? Badanie wykonał najlepszy doktor, który perfekcyjnie zna się na ocenie usg.
Ponownie usłyszałam, że nie ma tętna. Zarodek martwy. Po badaniu wezwano mnie do gabinetu, gdzie usłyszałam iż ,, komisyjnie stwierdzono że zarodek nie ma tętna i zostanie usunięty’’. Od północy nic nie jeść a rano zostaną mi założone tabletki. A już za 3 miesiące zrobię operację po której mogę starać się o dziecko.
Zrobiło mi się słabo, wyszłam z gabinetu i zaczęłam powtarzać w myślach ,,Matko Święta nie pozwól mojemu maleństwu zrobić krzywdy’’. Siedziałam w sali na łóżku , myślałam o dniu jutrzejszym. W pewnej chwili pojawiła się oddziałowa i zapytała jak się czuję. Wtedy ironicznie pomyślałam ,, to ich obchodzi ? mają jakiekolwiek ludzkie odruchy” do tej pory byłam traktowana jak przedmiot a teraz ją coś obchodzę?
Odpowiedziałam, że jak się mogę czuć , przecież zna moją sytuację . A tak szczerze to nie czuję, że moje dziecko nie żyje więc raczej nie wyrażę zgody na te tabletki . Nie mam stuprocentowej pewności, bo dla mnie jest najważniejsze co ja czuje a nie co stwierdza komisja.
Nadszedł ranek i okazało się, że moje wątpliwości odebrano jako odmowę na wykonanie zabiegu. Nie było tabletek , było ponownie przedmiotowe traktowanie. Kolejne badania i wypis ze szpitala w stanie dobrym. Na dowidzenia przyszła do mnie pani doktor i stwierdziła, że skoro jestem taka mądra to mogę sobie robić co chcę, lecz ona nadal jest przekonana, że ,,nic z tego nie będzie’’.
Wróciłam do domu. Po tygodniu udałam się do ginekologa, który miał mnie wcześniej operować. Opowiedziałam mu co się wydarzyło w ostatnim miesiącu mojego życia i proszę żeby mnie zbadał. Bardzo się bałam potwierdzenia tego najgorszego, choć w głębi duszy czułam że moje dziecko żyje.
Do końca życia nie zapomnę tej ogromnej radości jaką poczułam gdy zobaczyłam na monitorze mały tętniący punkcik- serduszko mojego Szczęścia. Rozpłakałam się i nie mogłam uwierzyć, że Bóg okazał się tak bardzo dla mnie łaskawy.
Pozostałam już pod opieką tego lekarza, co miesiąc chodziłam na kontrolę. Za każdym razem przekraczałam próg gabinetu w wielkim strachu. W myślach kłębiły się pytania czy dziecko żyje, czy rozwija się prawidłowo. Na początku obraz na monitorze przerażał, widziałam małego człowieka , główkę, tułów, kończyny i wiele dużych i małych guzów wokół niego.
Straszny widok jak patrzy się na maleństwo, które do rozwoju ma tak mało przestrzeni, okradane jest z niej przez jakieś świństwo, którego tam nie powinno być. Przychodziłam do domu i przez łzy dziękowałam Bogu, że nadal dziecko żyje, że mogłam usłyszeć bicie serca, ale nagle przed oczami miałam obraz jak bardzo mało miejsca ma mój Skarb.
Z biegiem czasu mój dzidziuś okazał się silny bo nie poddawał się, żył i rozwijał prawidłowo. Mięśniaki natomiast zostały wypchnięte na zewnątrz, tak to wyglądało na obrazie. Ciąża przebiegała wręcz książkowo, dziecko miało prawidłowe parametry, ja czułam się w miarę dobrze. Byłam na zwolnieniu, trudno mi się chodziło. Im większe było dziecko tym bardziej bolał mnie brzuch. Dużo leżałam i odpoczywałam. Błagałam Boga by pozwolił mojemu dziecku żyć.
W siódmym miesiącu ciąży lekarz już bał się o mnie i chciał abym położyła się na oddziale. Odmówiłam, nauczona doświadczeniem z początku ciąży nie chciałam przeżywać takiego stresu ponownie. Stwierdziłam, że do końca chcę być w domu, tam czułam się najlepiej.
Byłam w ósmym miesiącu ciąży i zaczęły się kłopoty. Wysokie ciśnienie, nogi spuchły mi tak, że nie mogłam nałożyć żadnych butów jedynie japonki jakoś wciskałam. Na dodatek pora roku nie była sprzyjająca, czerwcowe upały dawały się we znaki. Ciśnienie cały czas miałam wysokie, ale myślałam że tak już pod koniec ciąży może być nie było dramatycznie wysokie. Jednak pewnego dnia miałam przeczucie że coś jest nie tak. Mój lekarz był na urlopie więc udałam się do znajomej pani doktor.
Ona o dziwo przejęła się moim stanem, zbadała mnie i kazała jak najszybciej jechać do szpitala. Nie brać niczego z domu tylko do szpitala bo mam stan przedrzucawkowy. No i zaczęło się, mąż zawiózł mnie do szpitala. Trafiłam na patologię ciąży, gdzie próbowano obniżyć mi ciśnienie. Na szczęście parametry życiowe dziecka były w porządku. Po 12 godzinach, ciśnienie było minimalnie niższe więc podjęto decyzję o cc. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, jak w filmie.
Wieziono mnie korytarzem na łóżku, widziałam silnie świecące lampy na suficie i pojawiła się grupa ludzi w fartuchach i maskach. Kilka papierów do podpisania i na stół operacyjny. Znieczulenie zewnątrzoponowe nie zadziałało, czułam prawą stronę ciała, więc dostałam ogólne i zamknęłam oczy.
Obudził mnie głos anestezjologa i wtedy uświadomiłam sobie gdzie jestem i pierwsze co wydusiłam z siebie to było pytanie czy dziecko żyje. Powiedzieli ze tak. Poczułam ulgę, to było najważniejsze. Jak się później dowiedziałam operacja trwała prawie 5 godzin i musieli walczyć o moje życie.
Mój mąż siedział cały ten czas pod salą operacyjną i widział, że jak lekarze wyszli z Sali to wyglądali jakby przebiegli maraton. Moje kłopoty się jednak nie skończyły, było ze mną źle. Bolał mnie okropnie brzuch krzyczałam z bólu choć myślałam, że jestem odpornym człowiekiem przekonałam się że nie. Miałam bardzo duże krwawienie, którego nie mogli zatamować.
Dostawałam krew do żył a z macicy wypływała ona strumieniem. Po 24 godzinach ponownie trafiłam na stół operacyjny. Była 2 w nocy, zapadła decyzja o usunięciu macicy. Podpisałam zgodę i podłączono mnie do aparatury , jednak lekarz prowadzący zdecydował ,że nie może mnie operować bo wyniki się poprawiły. No i z powrotem na salę. Dalej krwawiłam, w obie ręce miałam podłączone kroplówki, krew, osocze.
Dalej było źle na tyle ,że po kolejnych 12 godzinach znowu jechałam na salę operacyjną i tutaj już operacja się odbyła. Usunięto mi macice i ponownie walczono przez 5 godzin o moje życie. Tylko miłość do mojego maleństwa, któro gdzieś tam samotnie leżało nie pozwoliła przejść na ,,drugą stronę”. Przeżyłam i moje dziecko przeżyło. Po dwóch tygodniach wyszliśmy do domu. Ja obolała i skulona mój synuś świeżo po żółtaczce.
Dziś mija 4 miesiące od porodu i jest dobrze. Ja czuje się już lepiej choć pierwszy miesiąc po szpitalu nie wiem jak przeżyłam, że nad tym wszystkim mimo ogromnego bólu zapanowałam. A synuś jest zdrowym wesołym , prawidłowo rozwijającym się dzieckiem.
Każdego dnia dziękuję Bogu, że dał mi szansę. Bo nie wiadomo czy operacja usunięcia mięśniaków powiodłaby się ,czy po niej mogłabym mieć dzieci. Dziękuję również, że dał mi tak zaangażowanych i kochających bliskich. Rodziców , mężą rodzeństwo , babcię , którzy modlili się o moje dziecko i o mnie gdy leżałam na stole operacyjnym. Dziękuję Bogu, że dał mi trzeźwość umysłu, gdy chciano mi odebrać mój Skarb a ja na to nie pozwoliłam.
Pewnego dnia odwiedzę szpital , w których chciano usunąć mi dziecko i pokaże im ten Mały Cud i jak bardzo mogli mnie skrzywdzić swoją diagnozą.
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.