Opublikowany przez: Marcin1984 2011-03-24 11:07:20
Wojtek podrywał moją przyjaciółkę Majkę. Próbował się z nią spotykać, ale ona nie bardzo chciała, dlatego zawsze, jak się umawiali, to u mnie, żeby nie być sam na sam. Majka nie chciała się z nim związać ale Wojtek był uparty. Szczerze mówiąc, ja też za nim nie przepadałam. Ze spotkania na spotkanie rozmawiało nam się jednak coraz lepiej. Łapaliśmy nić porozumienia, ale o jakiejś głębszej znajomości nie było mowy.
14 stycznia 2006, ten dzień pamiętam jak dziś, poszliśmy na imprezę. Była tam Majka, ja i paczka naszych znajomych. Był tam też Wojtek z kolegami. Nic specjalnego, jednak, gdy zobaczyłam, jak inna dziewczyna podrywa Wojtka, poczułam zazdrość. Nie wiem, skąd ona się wzięła, ale tak było. Podeszłam do Wojtka i do rana bawiliśmy się praktycznie we dwoje.
Ten dzień uznajemy za początek naszego związku, choć ja nie przypuszczałam, że to już tak na zawsze. Miałam wtedy niecałe 20 lat i nie brałam znajomości z Wojtkiem poważnie. Traktowałam to bardziej na zasadzie zabawy z myślą, że wkrótce nasza „miłość” się skończy. Wojtek, choć starszy ode mnie tylko o rok, chyba tak nie myślał. W lutym, czyli po niecałym miesiącu znajomości, zabrał mnie do swoich rodziców. Z jego tatą szybko złapałam dobry kontakt, mama i siostra mnie nie polubiły. Dlaczego? Nie wiem.
Miałam wrażenie, że rodzina Wojtka mnie ocenia i bacznie obserwuje, czy dobry ze mnie materiał na żonę. Nie czułam się z tym dobrze, ale jakoś to przetrwałam. Nie przypuszczałam nigdy, że miesiąc później będę tam mieszkać…
W domu mi się nie układało. Dla mamy zawsze byłam ciężarem, kłóciłyśmy się bardzo często. Pewnego dnia rodzice wyrzucili mnie z domu. Nie miałam dokąd iść… Na szczęście Wojtek niezwłocznie zaprosił mnie do siebie i tak zamieszkaliśmy razem. Choć było nam naprawdę dobrze, ja wciąż nie traktowałam tego związku, jak czegoś na całe życie. Do czasu… Latem Wojtek miał zawał. Trafił do szpitala, a ja zostałam w jego domu. Jeszcze nigdy o nikogo tak się nie bałam, jak o niego wtedy. Gdy on leżał w szpitalu, ja zasłabłam. Napisałam mu SMS, w którym opisałam, co się stało w domu, ale nie spodziewałam się jakiejś szczególnej reakcji z jego strony. W końcu on leżał w ciężkim stanie w szpitalu…
Wojtek zadzwonił do mnie ze szpitalnego łóżka, długo rozmawialiśmy i wtedy pierwszy raz powiedziałam do niego „Kocham Cię”. To wydarzenie upewniło mnie w tym, że to Wojtek jest tym moim jedynym i na całe życie. Kiedy wyszedł ze szpitala i zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Jeszcze tego samego dnia oświadczył mi się. Ślub mieliśmy wziąć zaraz, w grudniu 2006 roku lecz śmierć mojego ojca przesunęła te plany.
Mieszkaliśmy razem, kochaliśmy się i choć byliśmy bez ślubu, bardzo chcieliśmy mieć dziecko. Staraliśmy się i w końcu udało mi się zajść w ciążę. Choć dbałam o siebie, ciąża była zagrożona, lekarze musieli ją momentami podtrzymywać, żebym nie poroniła… Mimo trudności z donoszeniem cieszyliśmy się, że będziemy rodzicami. Właśnie spełniało się nasze marzenie o pełnej, kochającej rodzinie. Wojtek był strasznie przejęty. Często głaskał mnie po brzuchu i rozmawiał z naszym dzieciątkiem. To było bardzo wzruszające. W czasie ciąży kompletowaliśmy też wyprawkę dla naszego maleństwa i nie mogliśmy się doczekać, kiedy Karolina się urodzi.
Poród, to było najgorsze 26 godzin mojego życia. Do szpitala pojechałam już 6 sierpnia rano. Miałam skurcze, bolało jak diabli, ale tak musi być – myślałam sobie. Dobrze, że Wojtek był ze mną, było mi raźniej. Ustaliliśmy jednak, że rodzę sama. Wieczorem odprawiłam więc narzeczonego do domu i zostałam sama z bólem i myślami. Położna wcale do mnie nie zaglądała. Co jakiś czas wołała zza ściany oddychać. Nie interesowała się moim stanem, tylko oglądała telewizję. Lekarz dyżurny też niczym się nie przejmował i spał sobie w swoim pokoju. Skurcze miałam coraz silniejsze i były one coraz częstsze. Czas mijał, poród mimo częstych skurczów nie postępował. Pielęgniarka w końcu zlitowała się i przyszła, dała mi oksytocynę i poszła dalej oglądać telewizję. W ciągu godziny szyjka macicy rozwarła się do 10 centymetrów, zaczęły się bóle parte. Wołałam pielęgniarkę, ale ona nie przychodziła, bo stwierdziła, że jest za wcześnie. Gdy resztkami sił zaczęłam się wydzierać, pojawiła się. I wtedy zaczęła się panika, bo dziecko prawie się urodziło. Zmierzyli mi ciśnienie – okazało się, że mam bardzo wysokie. Wezwali więc lekarza z oddziału wewnętrznego, który stwierdził, że powinnam mieć cesarskie cięcie, bo przy takim ciśnieniu mogę dostać zawału. No pięknie, pomyślałam sobie, tyle godzin się męczyłam, żeby mnie teraz rozcięli? Nic z tego. Nie powiedziałam oczywiście tego lekarzom. Ginekolog dał mi jednak ostatnią szansę słowami: jeśli podczas tego parcia Pani nie urodzi to jedziemy na cesarkę. Zdanie to bardzo mnie zmobilizowało i za kolejnym parciem udało się.
7 sierpnia 2007, o godzinie 6.10 na świat przyszła moja córka. Gdy poczułam, jak położyli ją na moim brzuchu, gdy usłyszałam jej krzyk, szybko zapomniałam o bólu. Zaraz jednak Karolinę zabrali, a ja rodziłam łożysko. Łożysko okazało się być niekompletne więc konieczne było użycie szczypiec, którymi dokonuje się aborcji. Bolało jak diabli. Gdy było po wszystkim, to nie wiem, czy płakałam z bólu, czy ze szczęścia, że zostałam mamą… Jednak to nie ból był najważniejszy - najważniejsze było to że moja córka jest już na świecie!
Po wszystkim zostałam rozdzielona z Karoliną. Lekarze podejrzewali u niej obniżone napięcie mięśniowe, dlatego wzięli ją na obserwację. Ja byłam bardzo słaba, ale zła, że nie mogę być przy swoim dziecku. Na szczęście okazało się, że nic złego się nie dzieje i moja córka jest zdrowa.
Rano przyszedł Wojtek. Myślałam, że sami będziemy się cieszyć z bycia rodzicami, ale razem z nim przyjechała jego mama, której obecność zmniejszyła moją radość... Cóż, wygonić jej nie mogłam, ale cieszyć się w jej obecności nie potrafiłam. Wojtek za to był dumny jak paw. Został tatą, miał śliczną córeczkę. Popłakał się, a ja razem z nim. Widziałam w jego oczach bezgraniczną miłość i radość. Wiedziałam, że będzie dobrym ojcem.
Karolinka odmieniła nasze życie. Teraz mieliśmy istotkę, którą musieliśmy się opiekować, uczyć świata. To było fantastyczne doświadczenie dla nas wszystkich. Jesteśmy wpatrzeni w naszą córkę, a ona niemal codziennie czymś nas zaskakuje. Nigdy nie zapomnę, gdy mając dziesięć miesięcy stała oparta o stół, kawałek dalej stał pies mojej mamy. Karolina postanowiła do niego podejść. Jak pomyślała, tak zrobiła. To było pierwsze dziesięć kroków w jej życiu. Pierwsze, ale za to jakie odważne. Podeszła, pogłaskała psa i usiadła zadowolona. Nie da się opisać radości, jaką wtedy czuliśmy…
Dziś Karolina chodzi do przedszkola i wychowawczynie bardzo ją chwalą, jest grzeczna i szybko się uczy. Wszyscy jesteśmy z niej bardzo dumni!
Nasza córka też nas czegoś nauczyła. Dzięki niej, na nowo zdefiniowaliśmy czym jest miłość i staliśmy się dużo bardziej odpowiedzialni. Jestem naprawdę szczęśliwa mając tak wspaniałą rodzinę…
wysłuchał:
Marcin Osiak
Jeśli chcesz opowiedzieć nam swoją historię, zgłoś się do mnie na adres: m.osiak@familie.pl
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Kasia Sadowska 2013.04.11 23:41
Piękna Historia:) Córeczka śliczna:) Jaka długa drogę Asiu miałas do swojego szcześcia... Wszystkiego najlepszego:)
wkasik80 2011.03.31 12:23
Dokładam się do komentarzy koleżanek, ważne,że ze wszystkimi sprzecznościami nie zostajesz sama. Trzymaj męża blisko a zawsze wszystko ci się ułoży.
asiawojtekkarolcia 2011.03.28 06:48
dzięki
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.