Opublikowany przez: ULA 2013-03-20 12:27:33
Barbara O’Neal była najpierw zapaloną czytelniczką (jako dziecko), potem autorką opowiadań i powieści pisanych do szuflady (jako nastolatka – nim skończyła 20 lat, napisała ich jakiś tuzin), studentką dziennikarstwa, matką dwójki dzieci, aż wreszcie po czterech i pół roku starań znalazła wydawcę dla swojej książki. Dziś należy do najbardziej popularnych przedstawicielek prozy kobiecej i obyczajowej w Stanach Zjednoczonych. Jej książki ukazują się także w Australii, Brazylii, Francji, Niemczech, Nowej Zelandii, Polsce, na Węgrzech i we Włoszech. Jest sześciokrotną laureatką nagrody RITA przyznawanej przez Romantic Writers of America.
Zacznę od pytania o okładki. Skąd się wzięły na nich te piękne psy? Domyślam się, że ma to związek nie tylko z powieściowymi fabułami…
W moim domu mieszka wiele zwierząt. Atenę, starą pręgowaną kocicę, znalazłam pod samochodem, gdy była jeszcze młodą kotką. Była wygłodzona i kotna, więc co mogłam zrobić? Przygarnęłam ją. Jest teraz najtłustszym kotem na świecie. Mamy też parę czarno-białych kotów, które zaadoptowałam podczas aukcji charytatywnej dwa i pół roku temu. Nadałam im, sama nie wiem czemu, anielskie imiona – Rafael i Gabriela, Rafe i Gabi. Ich matka była dzikim kotem, ale one dały się oswoić. Były do siebie bardzo przywiązane więc wzięliśmy oba. Bawią nas do łez, ścigając się tam i z powrotem po korytarzu i turlając się bez końca. Przedstawienie ich psiemu członkowi naszej rodziny, Jackowi wymagało wiele cierpliwości i czasu. Jack to mieszaniec nowofunlandczyka i chow-chow, prototyp psa Eleny w Jak znaleźć przepis na szczęście. Po tym jak straciłam czternastoletnią collie, moja siostra pojawiła się pewnego dnia w drzwiach z puszystą kuleczką. To był właśnie Jack. Znalazła go, gdy błąkał się przy drodze. Wszystko wskazywało, że został porzucony przez właścicieli. Przyjęliśmy go do siebie i wyrósł na najwspanialszego psa wszechczasów. Teraz ma dziesięć lat. I wreszcie ostatni, co nie znaczy najmniej ważny, członek rodziny – Neko. Jego historia jest również niezwykła. Mój partner biegł przez las i nagle natknął się na przepięknego kota syjamskiego. Wielki zdrowy samiec stanął na jego drodze i starał się usilnie dać mu do zrozumienia, że oto zgubił się i potrzebuje pomocy. W lesie pełno jest wilków i kojotów więc Neal zabrał go do samochodu. Przez tydzień próbowaliśmy odnaleźć jego właściciela, ale nikt się nie zgłosił. Został więc z nami, a my zakochaliśmy się w nim po uszy! Ma dopiero trzy lata, ale od razu znalazł wspólny język z pozostałymi kotami, tarzając się z nimi radośnie po podłodze. Zwierzęta są znakomitym towarzystwem dla pisarza. To samotny zawód. One pomagają mi przez to przejść.
Jako pisarka funkcjonuje pani pod kilkoma pseudonimami. Dlaczego?
Pod pseudonimem Ruth Wind pisałam romanse dla Silhouette. To było na samym początku mojej pisarskiej kariery. Koncentrowałam się na wątku romansowym, a bohaterkami czyniłam młode kobiety, które poszukiwały życiowych partnerów. Barbara Samuel to moje prawdziwe imię i nazwisko. Podpisuję się tak w romansach historycznych, bo czytelnicy tego gatunku lubią czyste marki. Jako Barbara O’Neal publikuję powieści o kobietach w różnym wieku, czasem wprowadzam w nich domieszkę magicznego realizmu, a zawsze – wątki kulinarne oraz myśl, że kuchnia i jedzenie w rozmaity sposób pomagają nam w życiu. Dużą rolę odgrywają tu też zwierzęta. Te powieści niosą nadzieję i pocieszenie. Opowiadam w nich o szansach, jakie życie otwiera przed nami, bez względu na nasze doświadczenia, wiek czy miejsce, z którego pochodzimy.
Pani blog nosi nazwę „Pisarka w drodze”, a jednym z hobby są górskie (i nie tylko) wędrówki.
To babcia zaszczepiła we mnie tę pasję. Byłam wtedy dzieckiem, a ona wszędzie chodziła pieszo. Przejęłam to od niej. W naszym zmotoryzowanym świecie przyjemnie jest pójść na długi spacer z psem... Czas na dłuższe wędrówki przyszedł, gdy znalazłam się na życiowym zakręcie. Razem z przyjaciółką spędziłam wtedy tydzień we francuskich Alpach. Żadna z nas nie wiedziała, w co się pakujemy. Miałam potem mnóstwo odcisków na stopach, ale udało się i było warto. Nauczyłam się, że wędrówka może być medytacją, sposobem wsłuchania się w siebie, drogą do zrozumienia świata. Uwielbiam to zmęczenie na końcu dnia, kufel zimnego piwa, śmiech w towarzystwie przyjaciół, rozmowę z ludźmi napotkanymi na szlaku. Wreszcie można zobaczyć żaby rechoczące w moczarach, pióro spadające z drzewa na ścieżkę, po której się stąpa – na wszystko jest czas. Szukam takich okazji. Często wyjeżdżam z Kolorado, by prowadzić warsztaty i gdziekolwiek jestem, zawsze wyszukuję lokalne szlaki, albo proszę miejscowych, by mi je wskazali. W ten sposób poznałam lasy deszczowe na wyspie Vancouver, wiejskie drożynki w Anglii i kalifornijskie wybrzeże. Pokonałam też część Drogi św. Jakuba. Prawdopodobnie w przyszłym roku z przyjaciółmi przejdziemy cały szlak.
Całkiem niedawno wróciła pani z Nowej Zelandii…
Byliśmy tam prawie miesiąc. Nowa Zelandia jest taka zielona i dziewicza… Większość czasu spędziliśmy na świeżym powietrzu: kajaki, piesze wędrówki, wycieczki helikopterem. W Auckland pokonaliśmy 16-kilometrową trasę Coast to Coast, łączącą wybrzeże Morza Tasmańskiego z Oceanem Spokojnym. Poznawałam też lokalną kuchnię. Wiele można dowiedzieć się o danym kraju, siedząc przy stole.
No właśnie, skąd ta fascynacja kulinariami, tak silnie obecna w pani książkach?
Miałam siedem lat, kiedy mama podarowała mi egzemplarz Książki kucharskiej dla dzieci Betty Crocker. Otworzył się przede mną świat pełen magii – mogłam wziąć kilka prostych składników i wyczarować z nich coś zupełnie innego: ciastka w kształcie zwierząt! deser owocowy! spaghetti! Byłam olśniona i ten zachwyt już nigdy mnie nie opuścił.
Dobre jedzenie to…
Uwielbiam wszystko, co oparte jest na świeżych, sezonowych składnikach. Wolę dania proste niż wyrafinowane. Spaghetti w sosie ze świeżych pomidorów, czosnku i oliwy oraz dodatkiem sera. Sałatka z mango, awokado i czerwonej cebuli. Czarna soczewica z czosnkiem i przyprawami. To jest to, co lubię.
Gdy w trakcie pracy nad książką z pani kuchni rozchodzą się po całym domu rozmaite wonie i aromaty, co może to znaczyć?
To może znaczyć, że książka idzie źle… Często schodzę do kuchni, gdy dopada mnie frustracja i poczucie zagubienia, gdy nie mam pomysłu, jak dalej poprowadzić wątek. Zaczynam wtedy kroić, siekać i mieszać, nucąc do muzyki i wtedy właśnie przychodzi rozwiązanie.
Rozmawiała Marta Bartosik, Wydawnictwo Literackie, 2013
Pokaż wszystkie artykuły tego autora
Mama Julki 2013.03.31 11:55
Książka naprawdę świetna! Polecam!
89.228.*.* 2013.03.20 21:28
Super babeczka!
Żaneta Szymik 2013.03.20 17:17
Świetny wywiad!!!
Nie masz konta? Zaloguj się, aby pisać swoje własne artykuły.