Kasia_78 2018.04.10 23:22
Nie miałam zamiaru brać udziału w tym konkursie, ale o tym co wydarzyło się w dniu dzisiejszym, szkoda byłoby nie napisać. Dzisiaj w naszym mieście słupki rtęci pokazywały temperaturę 26,6 stopni Celsjusza i w końcu mieliśmy prawie upalny dzień. Mąż jak zwykle odebrał wczesnym popołudniem naszą córkę z przedszkola i dopóki ja nie wrócę z pracy w tym czasie organizują sobie i starają się miło spędzać czas. Dzisiaj obiecał małej, że szkoda byłoby nie skorzystać z pięknej pogody, więc zabiera ją na plac zabaw do miejskiego parku. Ta wymogła na uległym tacie, że zdejmie rajstopki, w których było jej za gorąco w przedszkolu i zamiast nich założy skarpetki, co też się tak stało. Kiedy już dotarli do parku na drugi koniec miasta, pierwsze co zrobiła córka, to podbiegła do drabinek, aby zrobić na nich swoje ulubione „kiełbaski”, czyli zaplatanie nóżek na szczebelkach i zwisanie głową w dół, gdzie spódniczka odsłoniła pewną część ciała i okazało się, że nie ma majteczek i pupa jest goła. Inne dzieci zaczęły się śmiać, ich mamy uśmiechać, mąż mocno zdenerwował, a nasze speszone dziecko nie miało odwagi wytłumaczyć się, że pewnie zdejmując rajstopy, przez roztargnienie zdjęła je razem z majtkami i została bez. O powrocie do domu nie było mowy, bo dziecko się jeszcze „nie nabawiło” i byłby wielki płacz, więc mąż który zawsze twierdził, że nie zna się na zakupach, odpowiednich rozmiarach, kolorach i ja to robię najlepiej, został zmuszony zaistniałą sytuacją do pójścia do pobliskiej galerii i zakup majteczek dla córki, gdzie przy okazji kupił jeszcze 2 sztuki dodatkowo – na wszelki wypadek, gdyby mamie, czyli mnie się któreś nie spodobały. Kiedy po powrocie z pracy usłyszałam jaka to przygoda przytrafiła się moim dwóm gapom, to zanosiłam się od śmiechu, że aż z oczu płynęły mi łzy, ale dopatrzyłam się też pozytywów…, że mój mąż zrobił pierwszy zakup bielizny dla córki, co do tej pory było mu obce i muszę go nawet pochwalić, że był jak najbardziej udany.
Ula Ma 2018.04.10 23:19
ak nie urok, to przemarsz wojska. Jest takie wyrażenie...a ja bym jeszcze dodała: jak pech, to pech, na całej linii i wszędzie, gdzie się da. Im bardziej się człowiek stara, tym chyba większy jest ten pech. Większy, grubszy i wyższy.Czepia się jak rzep. ....To było tak... Zdenerwowałam się po wyjściu od lekarza na to, że bardzo się staram, by moja córeczka wyzdrowiała, a to nic nie daje. Na dodatek malutka bardzo kiepsko je. Trochę przygnębiona i załamana (bo już chorują jakiś czas, raz jedna, raz druga, więc nie bardzo można wyjść, mało atrakcji, bo muszą być w domu) powiedziałam przy dziewczynkach: - Chociaż staję na uszach, nie mogę pozbyć się choroby. Na to starsza córeczka. - Co to znaczy stawać na uszach? Wtedy ja trochę ochłonęłam i tłumaczę: - To znaczy bardzo się starać, żeby coś się udało, a i tak się nie udaje. Nie zdążyłam dokończyć, na co Starsza: - Mamusiu, wcale ci się nie dziwię, że się denerwujesz, przecież ty nie umiesz stać na uszach! Popatrzyłam na nią i się roześmiałam. Dopowiedziałam: - Nie chodzi o stanie na uszach w dosłownym rozumieniu, tylko tak się czasami mówi. To tylko takie wyrażenie. Chodzi o to, że mama chce zwalczyć chorobę, pokonać zarazki, żebyście już były zdrowe, ale mi się to nie udaje. Na to druga córcia: - A co to są zarazki? Odpowiedziałam, że takie małe cząsteczki, kuleczki, które atakują nas, my się bronimy, ale jak nie damy rady się obronić, one zwyciężają i dlatego chorujemy. - A którędy wchodzą? - pyta młodsza córcia. Objaśniam jej, że przez nosek, buzię, są na rączkach...Na to malutka : - To ja zamknę buzię, zatkam nosek i nie wejdą. I będę się bronić, pożyczę miecz od Michasia i będę walczyć. Na pewno je pokonam. Już umiem walczyć. - Nie chodzi o taką obronę, tylko o... - A o jaką? - od razu pyta córcia. Czego one się boją?- patrzy zaciekawiona. - Na przykład nie lubią wysokiej temperatury, gorąca- kontynuuję, starając się nadążyć z odpowiedziami. - To wiesz co, mamusiu, nie lubię gorącej wody, ale nalej mi jej do wanny, to się tam schowam, a one nie przyjdą, bo nie lubią gorąca- odpowiedziała zadowolona Darunia. Nareszcie znalazłam na nie sposób. Nie musisz się już martwić, mamusiu. To jednak nie był koniec pytań. Kiedyś tłumaczyłam córci, dlaczego trzeba myć ząbki. Opowiadałam o zarazkach, które jedzą ząbki. Mieszkają w buzi. Najpierw robią dziurkę malutką, a potem większą i większą. Lubią słodycze, ciasteczka, lizaki. Na to oburzona Darusia: to już im więcej nie dam lizaka polizać, sama zjem. Właśnie jej się przypomniała ta rozmowa i mówi: - Mamusiu, to te zarazki od ząbków? -Nie kochanie. Inne. - Ojej, to chyba bardzo długo będę musiała siedzieć w tej gorącej wodzie- odrzekła. Żeby tylko wszystkie uciekły - dodała. Roześmiałam się. Może i mamy ogromnego pecha do chorób, które wciąż się do nas przymilają, przytulają i kumplują, a niestety, nie chcą . Ale dobrze, ze potrafimy pomimo wszystko jeszcze zachować nadzieję, mieć dobry humor i cieszyć się sobą. :D
klaudiass 2018.04.10 10:52
Ehhh... Wracając ze spaceru weszliśmy do sklepu po kilka produktów: soczek, bułeczki, śmietanę. I z tymi zakupami dalej spacerowaliśmy. Zazwyczaj tak robimy. Przechodząc koło sklepu z butami dla dzieci weszliśmy zapytać się czy jest dany rozmiar. Mój synek siedział spokojnie w wózku. Akurat pani miała to co mnie interesowało więc zaczęłam zakładać buty dziecku kiedy to siatka z zakupami spadła i śmietana wszędzie się wylewała. Mały kubeczek śmietany zalał pół sklepu i wózek. Pani zaczęła mnie ratować ręcznikami papierowymi i mopem a mój synek zdziwiony stał na środku w dwóch różnych butach. Z pomocą pani ogarnęłam sytuację. Dostałyśmy też brawa od mojego dziecka. Kupiliśmy buty a zupa była bez śmietany. Tka ostatnia przygoda...
Listek 2018.04.10 10:23
Jeżeli chodzi o najbardziej pechową a jednocześnie sympatyczną sytuację to od razu na myśl przychodzi mi moja historia kiedy byłam nastolatką. Pewnego dnia, wakacje, ładna pogoda, siedzę z koleżanką zastanawiamy się nad planem na te ciepłe fajne dni. Basen, spacery, znajomi tak już spędziłyśmy połowę wakacji. Pojawił się pewien pomysł - też woda i spacery, ale na plaży! Więc kierunek Sopot ! To był spontaniczny pomysł, teraz tylko wyciągnąć oszczędności i trochę od rodziców i jedziemy ;) Bez planu na nocleg, zero organizacji. Dojechałyśmy na miejsce Słonecznym pociągiem w promocji 20 zł, więc jak na nasz mały budżet jest ok ! Dalej jedzonko, wszystko fajnie. Pora na to żeby rozejrzeć się za noclegiem, i tu zaczynają się schody- wszystko zajęte, wolne tylko apartamenty za 300 zł doba co zdecydowanie odpada. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj, o godz 21 już siedziałyśmy zapłakane na plaży i nie wiedziałyśmy co robić, myślałyśmy, że gorzej już być nie może. Do rodziców nie zadzwonimy, bo przecież mamy 18 lat i tak zapewniałyśmy, że damy sobie radę i żeby nie traktowali nas jak dzieci. Wpadłam na pomysł, że zadzwonimy do nauczyciela od przedmiotu turystycznego, zawsze na lekcjach opowiadał, że tyle podróżuje tanim kosztem :) Godz. 23:00, my już wykończone, załamane siedziałyśmy i mówiłyśmy, że gorszy pech nas spotkać nie mógł, jeszcze musimy obudzić nauczyciela. Zadzwoniłyśmy, no przecież już nie było wyjścia- i tak się kończy pech i zaczyna sympatyczna sytuacja. Okazało się, że w Gdańsku jest schronisko młodzieżowe, nocleg za 20 parę złotych, dojechałyśmy wykończone, ale rano wstałyśmy i już się śmiałyśmy i dalej świetnie się bawiłyśmy. Do dziś za każdym razem jak się spotykamy z koleżanką to się z tego śmiejemy i miło to wspominamy mimo tego, że wtedy był to nasz najgorszy dzień w żyżciu- teraz zostało tylko dobre wspomnienie. Ps. po powrocie do szkoly, cała klasa się z nas śmiała ! ;)
alen300 2018.04.10 10:13
Miałam sen, dość męczący i stresujący - zostawiłam dzieci w autobusie, nie wiedziałam gdzie, szukałam, kombinowałam, ale ich nigdzie nie było. Obudzona przez męża, zaniepokojonego moim dziwnym zachowaniem, pobiegłam do pokoju. Wszyscy spali na swoich miejscach, nikogo nie brakowało ...:)
alen300 2018.04.10 10:13
Miałam sen, dość męczący i stresujący - zostawiłam dzieci w autobusie, nie wiedziałam gdzie, szukałam, kombinowałam, ale ich nigdzie nie było. Obudzona przez męża, zaniepokojonego moim dziwnym zachowaniem, pobiegłam do pokoju. Wszyscy spali na swoich miejscach, nikogo nie brakowało ...:)
Asia_B 2018.04.09 23:18
Moja córka coraz lepiej sobie radzi w sytuacjach codziennych, lecz nadal chwilowy problem jej sprawia ogarnięcie prawej i lewej strony. Charakteru dodaje fakt, że jest leworęczna i czasami trudno jej sobie poukładać ten fenomen. Jakiś czas temu odwiedziła nas babcia i moja córka postanowiła zaprowadzić ją w swoje ulubione miejsce, poznane na jednym ze spacerów. Poinformowała - podnosząc lewą rękę, że to jest lewa strona i prawą rękę mówiąc, że to strona prawa - że sobie poradzi i z łatwością dotrze do miejsca, a gdy nie będzie pewna to powie babci, w którą stronę należy skręcić. Można się domyśleć, że babcia z wnuczką kluczyły wokół celu i do niego nie dotarły. Jak się później okazało nasza pociecha, była przekonana, że pokazując lewą ręką w prawą stronę nadal skręcamy w lewo a pokazując prawą ręką w lewą stronę nadal skręcamy w prawo. Dziś już prawie nigdy się nie myli :)
mprzybyl 2018.04.09 16:34
Na Święta Wielkanocne sąsiedzi poprosili mnie abym popilnowała im kota .Tina tak ich kot się nazywa na ogół jest spokojna i zawsze miałam z nią dobry kontakt. Kiedy zeszłam do niej w pierwszy dzień, byłam sama bez telefonu, chciałam jej dać poprostu jeść.Gdy weszłam do kuchni wołałam ale jej niebylo - pomyślałam śpi, nagle wyskoczył do mnie syczący otwierający mordke mały " potworek- wysztraszyłam się.Stanełam jak wryta przy blacie kuchennym i patrzyłam to była Tina.Zaskoczona i wystraszona chciałam ją ominąć ta jednak doskakiwała do mnie i sycząc chciała mnie podrapać.Łzy napłyneły mi do oczu nie wiedziałam co mam robić, brak telefonu powodował że byłam skazana tylko na siebie.Czekając tak 20min.kotka poszła do siebie odczekałam i ponownie chcąc uciec zaczełam iść w stronę drzwi- znowu wyskoczyła sycząc pokazywała kiełki- tym razem zagoniła mnie do sypialni.W tym momencie naprawdę sie bałam , postanowiłam że muszę coś zrobić nagle w drzwiach pojawił się mój mąż i zaraz zamknął bo Tina też go pogoniła.Stał na klatce i rozmawiając pytał co się dzieje, wyjaśniając po kolei co się stało zobaczyłam mojego męża wchodzącego z parasolką , wystraszył Tinę a mnje uratował.Z sercem na ramieniu wróciliśmy do domu opowiadając wszystko od początku zaczełam się śmiać jednak mój śmiech przerwał telefon od mojej mamy." Marta ratunku nietoperz jest w mieszkaniu ....I taki mieliśmy początek Świąt. A nietoperza po trudnej walce udało nam się wygonić.
alen300 2018.04.09 16:09
Pewnego letniego dnia mąż wybrał się na dłuższą przejażdżkę rowerową wraz z synkami, mąż na rowerze, chłopaki w gondolce. Pojechali polną drogą wzdłuż pól. Ujechali parę kilometrów i .... przebili oponę w gondoli. Zasięgu brak, ludzi w okolicy brak. Dotarli na piechotę do najbliższych zabudowań, a do domu wrócili na furmance dobrego człowieka, który jechał z sianokosów i podrzucił pechowców do domu:)
alen300 2018.04.09 16:09
Pewnego letniego dnia mąż wybrał się na dłuższą przejażdżkę rowerową wraz z synkami, mąż na rowerze, chłopaki w gondolce. Pojechali polną drogą wzdłuż pól. Ujechali parę kilometrów i .... przebili oponę w gondoli. Zasięgu brak, ludzi w okolicy brak. Dotarli na piechotę do najbliższych zabudowań, a do domu wrócili na furmance dobrego człowieka, który jechał z sianokosów i podrzucił pechowców do domu:)
ewalub 2018.04.09 14:59
Moja córka, ucznnica pierwszej klasy, dostała któregoś dnia na zadanie domowe wyhodowanie fasolki z nasionka. Któż z nas tego nie robił w podstawówce? Jednak ja pamiętam, że należało wykorzystać do tego eksperymentu słoik, wodę, fasolkę i kawałek bandaża. Natomiast córcia w podręczniku w instrukcji miała wskazane, że fasolkę należy położyć na pisaku. Skąd wziąć piasek? No jakto skąd? Pożyczyć z placu zabaw! A ponieważ córcia już taka duża, to sama wybrała się na pobliski plac po malutki woreczek ziemi. Tzn. miał być malutki, bo jakimś cudem woreczek urósł do rozmiarów całkiem pokaźnej reklamowki. Gdy córcia była już prawie pod naszymi drzwiami, sąsiad wyszedł właśnie ze swojego mieszkania by wyprowadzić pieska na spacer. Ów piesek, bardzo towarzyskie stworzenie oczywiście chciał się przywitać z sąsiadką, jak zwykle radosnym skoczeniem łapkami na człowieka. Tyle, że tym razem trafił pazurami w reklamówkę, czym spowodował rozsypanie całej zawartości. Piasek zasypał klatkę od naszego, naszęście pierwszego piętra aż do piwnic. Ależ się narobiło. Sprzątaliśmy wszyscy razem, tzn. ja, córcia i sąsiad przed ponad pół godziny, a i tak przez kolejne kilka dni piach szurał pod butami. Natomiast w całęj tej historii jest jeszcze jedna istotna sprawa- córka znalazła w tym piachu prawdziwy skarb w postaci 1 zł! :-) Radość z tak zdobytej złotówki była ogromna :-).
ausia23 2018.04.09 11:17
Pech to moje drugie imię, ale czasami bywa całkiem wesoło. Myślę, że trochę też przechodzi na moje dziecko, które często spotykają zabawne sytuacje. Jedna z taich właśnie miała miejsce w czasie przedszkolenego koncertu na Dzień Babci i Dziadka. Okazało się bowiem, że mojemu dziecku pechowo pękła gumka w spodenkach... Podczas występu, na śrdoku sali... Oczywiście spodnie opadły niemal do kostek. Syn próbował poprawiać, ale odpuścił sobie po dwóch razach i bez zbędnego skrępowania wyśpiwwywał piosenki i robiła nimacje. Był zachwycony swoim występem, a my byliśmy dumni!
Smoczuś 2018.04.09 11:09
Taka przygoda z ostatnich dni. Wyjechałam sobie w okolice Ojcowskego Parku Narodowego. Chciałam zwiedzić jaskinie (jedną z niewielu otwartych, gdyż jest poza sezonem). Podjechaliśmy na miejsce i okazało się, że właśnie przed sekundą weszła grupa i już wiecej tego dnia nie pójdzie. Spóźnilismy się może ze 2 minuty :(
misiapysia 2018.04.09 10:58
Wczoraj wracałam 3 razy do domu, mimo, że byłam spóźniona na umówiony obiad niedzielny :( A to okularów zapomniałam, a to nie byłam pewna czy wyłączyłam żelazko i na koniec okazało się że nie wzięłam sieciówki na autobusy...Jak pech to pech, ale co pobiegałam na III piętro to moje ;) Ja jednak staram się nie rpzejmować takimi rzeczami - każdy ma gorszy, bardziej roztargniony dzień ;)
Izzys 2018.04.09 08:53
Pewnego dnia, jadąc rowerami na plażę starsza córka próbując wykonać nieznany dotąd manewr ☺ wjechała w pole rzepaku wykonując przy tym śmiesznego fikołka prosto na zająca. Pomimo brudnej swojej ulubionej bluzeczki Ewelina była bardzo szczęśliwa, bo złapała zająca.
edya6 2018.04.06 07:52
Pechowa i sympatyczna.....mhhh Tak już sobie przypomniałam...Jakiś czas temu jechałam z dzieckiem autobusem podmiejskim.Moje dziecię uwielbia eksplorować świat i ludzi.W zasięgu wzroku i rączek dziecka stała starsza pani.Córka zawzięła się ,aby zobaczyć co owa pani ma pod spódnicą.Tak długo machała rączkami,aż udało jej się na chwilę odsłonić kwiaciastą bieliznę kobiety.Ja zaczęłam zakłopotana przepraszać,a starsza kobieta skwitowała całą sytuację słowami ,,Miałam nosa,że dziś założyłam majty,a nie stringi!!!"
jakasia 2018.04.04 23:47
Są ludzie, których kłopotliwe sytuacje jakoś omijają. Ja akurat zaliczam sie do tych, którzy chyba mają wrodzony talent do ich prowokowania. Odkąd pamiętam, wręcz od zamierzchłych czasów liceum, regularnie przytrafiało mi się coś "ciekawego". A ostatnio? Proszę bardzo :)))))) 1. Sytuacja w markecie w zeszłym tygodniu. Jak idziemy z mężem do sklepu, to z reguły jest tak, że to on prowadzi wózek, wrzuca do niego to, co jest potrzebne, a ja gdzieś w pobliżu sobie chodzę i donoszę to, co jeszcze mi się przypomni. I tak ostatnio kręcę się, coś tam do tego koszyka dorzucam. Poszłam po coś, teraz już nie pamiętam po co, wracam, przy wózku stoi mój szanowny małżonek. Wrzucam zakupy, a tam w wózku leżą banany...zielone. Pytam się więc "grzecznie": Co ty wziąłeś? Po co nam zielone banany? Przecież to jest niezjadliwe, kto to będzie jadł?! Na co odzywa się pan stojący obok, lat około 70, może więcej: Ja panią przepraszam, ale ja lubię zielone banany. Oczywiście pomyliłam się, obcym ludziom z rozpędu wrzuciłam swoje zakupy do wózka (no bo stoi ten wózek przy moim ślubnym, to logiczne dla mnie jest, że nasz). Wstydu się najadłam, pana bardzo przeprosiłam (na szczęście pan był miły, pouśmiechał się do mnie, ja do niego). 2. Wizyta u dentysty w styczniu. Umówiłam się, że jak skończę wizytę u dentysty, to mąż przyjedzie po mnie (około 18) i wrócimy razem do domu. Powiedziałam, że będę czekać na parkingu przy pawilonach usługowych. Mąż wiedział gdzie, nie odbierał mnie pierwszy raz. Dobrze. Stoję na tym parkingu około 10 minut, jedzie mąż. Super!! Zaparkował pod pawilonami. Podeszłam do niego szybko, bo trochę mi już było zimno, jak to zimą i już miałam otworzyć drzwi samochodu, jak po prostu mnie przystopowało. W samochodzie siedzi całkiem obcy mężczyzna i patrzy na mnie, co ja od niego chcę. I znowu to samo! Pomyliłam się, tak po prostu. Nawet nie zastanowiło mnie to, że ten samochód nadjechał z zupełnie innej strony, niż zawsze mąż przyjeżdżał! Ale żeby już do końca nie wyjść na kompletną wariatkę (he, he) zapukałam kulturalnie w szybkę. Pan opuścił ją, z ja z bardzo skruszoną miną powiedziałam, że po prostu ma taki sam samochód jak ja i się pomyliłam. Pan powiedział, że nic się nie stało (no bo co miał powiedzieć :))))) Gdy przyjechał małżonek, ja mu mówię: Powiem ci, jak się wygłupiłam. A on: Znowu komuś wsiadłaś do samochodu? 3. Bo właśnie kiedyś wsiadłam do cudzego samochodu. To było pod koniec sierpnia na giełdzie rolnej. Poszłam sobie na stoisko, mąż powiedział, że poczeka w samochodzie (po co chodzić i siatki nosić). Wracam, kupiłam w zasadzie tylko pomidory, ale sporo, bo na przetwory na zimę (robię przeciery na zupę), zostawiłam siatki z tyłu, siadam z przodu i mówię: no to jedziemy. A na mnie patrzy ZNOWU obcy człowiek, w lekkim szoku i pyta: gdzie?! Ja nie powiem, w jakim ja byłam szoku. Na tablicę rejestracyjną jakoś uwagi nie zwróciłam, a nasz samochód stał 3 miejsca dalej :) A żeby było śmieszniej, ten pan też czekał na swoją małżonkę, więc na początku myślał, że to ona wróciła i kładzie zakupy na tylnym siedzeniu :)))) Jak widać mam dar do takich sytuacji. Może moja córcia nie będzie taka rozkojarzona jak ja.
alen300 2018.04.04 17:32
Przy 5 urwisach o wesołe sytuacje i zdarzenia nie trudno:) Psota niespodziewana w wykonaniu moich pociech miała miejsce u moich rodziców w domu na wsi. Babcia zarażona energią wnuków, tak wspaniale się z nimi bawiła, że postanowili wszyscy naraz poskakać na miękkich łóżkach w pokojach letników. Jakież było ich rozczarowanie kiedy łóżka się załamały. Całe szczęście że to u babci, a nie u obcych ludzi, chociaż koszty nie mniejsze:)
alen300 2018.04.04 17:31
Przy 5 urwisach o wesołe sytuacje i zdarzenia nie trudno:) Psota niespodziewana w wykonaniu moich pociech miała miejsce u moich rodziców w domu na wsi. Babcia zarażona energią wnuków, tak wspaniale się z nimi bawiła, że postanowili wszyscy naraz poskakać na miękkich łóżkach w pokojach letników. Jakież było ich rozczarowanie kiedy łóżka się załamały. Całe szczęście że to u babci, a nie u obcych ludzi, chociaż koszty nie mniejsze:)
Mariola1234 2018.04.04 17:26
Witam serdecznie. Ta przygoda przytrafiła mi już dość dawno, ale jest tak zabawna ,że postanowiłam Wam ją opisać. zdarzenie , to miało miejsce wówczas jak powstawały prywatne zakłady stolarskie. W naszej miejscowości powstało wówczas dość sporo. Od jednego takiego stolarza moi rodzice kupili ławę i fotele, które miały kołka, taka była wtedy moda. Przy czworgu dzieci fotele na kółkach zbyt długo nie wytrzymały, i szybko się psuły. Tak się składało że ten stolarz posiadał firmowy sklep w naszym mieście. Pewnego razu mama jak dowiedziała się , że wybieram się do miasta, poprosiła mnie , abym kupiła parę tych kółek. Sklep znajdował się na rynku , zaraz obok lokalnego radia. I najlepsze że szyld prawie był tak umieszczony , że ktoś taki jak Ja , rzadko bywający w mieście , w tej części rynku, mógł się pomylić i wejść tam gdzie nie trzeba. Szyld był przed sklepem prawie jak wchodziło się do radia. Ja jak zawsze trochę roztrzepana , nie zastanawiając się zerkłam na szyld . I wchodzę , nawet dobrze się nie rozglądając , widzę siedzącą panią, i mówię po proszę kółka do fola. A kobietka, patrzy na mnie jak bym była nie z tej ziemi, i mówi po chwili, że to radio. Ja jak to usłyszałam, to omal nie zemdlałam, jak szybko weszłam , tak szybciej wyszłam. Kółek nie kupiłam, tak mi było wtedy głupio i wstyd, że przez rok tamtą część rynku omijałam. Ale zdarzenia tego nie zapomnę do końca życia, jak już ochłonęłam to pękałam ze śmiechu, do dziś na to wspomnienie śmieję się Ja i śmieją się wszyscy którym to opowiadam. Brakowało aby ten incydent w radiu potraktowali jako dowcip dnia, a może i potraktowali. Wtedy mało osób słuchało tego radia, ponieważ były to jego początki .