Do założenia tego wątku skłoniła mnie... książka, którą aktualnie czytam. Opowiada ona o kobiecie "prawie" 40-letniej, która pisze książkę o metodach przeciwdziałania starzeniu się i w ramach swojej pracy zaczyna również poddawać się niektórym zabiegom.
Oczywiście, gdy jest mowa o peelingach, maseczkach, ćwiczeniach, wybielaniu zębów czy nawet przedłużaniu włosów, to jej mąż przyjmuje wszystko z dużą dozą cierpliwości. Ale gdy zaczyna być mowa o botoksie i innych bardziej radykalnych metodach mówi kategorycznie nie - "jak sobie zrobisz botoks, to się z tobą rozwiodę! Kobieta powinna się normalnie starzeć"
A czy Wy uważacie, że mąż ma prawo zabronić żonie "poprawienia urody"?
Czy na zlikwidowanie kurzych łapek, powiększenie piersi, czy odessanie sobie tłuszczu z ud powinna/musi mieć zgodę męża czy partnera życiowego?
Czy Wy gdybyście chciały się "poprawić" zapytałybyście o radę swojego partnera?
Czy mimo jego sprzeciwu zrobiłybyście sobie jakieś "poprawki'?