Nie byłam nigdy proradziecka. Nie byłam komunistką. Nie byłam w "Solidarności". Znałam wielu ludzi z obu stron barykad. Nigdy nie szłam za tłumem. I kierowałam się uczciwością. Mnie stan wojenny kojarzy się ze spokojem, którego tak bardzo było brak w owych czasach. Codziennie dojężdżałam 25 km do pracy. Codziennie miałam po dwie kontrole na rogatkach. Codziennie miałam przynajmniej jedną kontrolę w sklepie i w samochodzie w którym wiozłam towar. I nigdy nie miałam problemów ani z milicją ani z ZOMO ani z wojskiem.
O ludziach po obu stronach teraz nie będę pisać.
I moim zdaniem wprowadzenie stanu wojennego było uzasadnione. Choćby ze względu na pseudodziałalność patriotyczną wielu osób. Spotkałam się z takim zjawiskiem bezpośrednio.
Nie spotkałam osób prawdziwie zaangażowanych w walkę o robotniczą sprawę.
I nie jestem jedyna.
Spotkałam natomiast wielu ludzi, którzy dali się ponieść demagogii i potem po jakimś czasie przejrzeli na oczy.
Ale w tamte dni bardzo wierzyli w szczytne ideały.
I rozaczarowali się bardzo.