Nie zgadzam się z twierdzeniami, że praca- to prawie tylko po znajomości. Nie wierzę, że w instytucjach publicznych- typu urzędy gminy, miasta na ważne stanowiska kardynalną rolę odgrywają znajomości, miast kompetencji. Dlaczego nie wierzę? Burmistrzowie, wójtowie, starostowie- zarządzają. Nie muszą doskonale znać się na finansach, ochronie środowiska, nadzorze budowlanym, inwestycjach, zamówieniach publicznych, pomocy spoołecznej, itp., za nich za to DOSKONALE muszą znać się na tym inni. Gdy taki włodarz ma byle jakich urzędników- zawiadywana przez niego jednostka, gmina, powiat- leży. Tak więc przyjmując znajomych nieudaczników na kluczowe stanowiska działa przeciwko sobie i to się na nim zemści. Podobnie jest na niższych szczebalch: fatalni pracownicy socjalni- to fatalny obraz MOPS-u w mieście, a tym samym kłopoty dyrektora. Po znajomości to co najwyżej można przyjąć sprzataczkę, bo każdy kto chce, będzie umiał machać zręcznie miotłą, choć i tu nie do końca.
W firmach prywatnych znajomości na pewno nie idą w przodzie przed kompetencjami, bo liczy się wyłącznie sukces finansowy i nikt nie będzie trzymał beznadziejnego pracownika, który firmie robi tyły, tylko z tego powodu, że to znajomy.
Dla mnie w żadnym wypadku nie liczą się znajomości. Gdy potrzebuję pracownika- patrzę wyłącznie na jego przydatność dla firmy, umiejętności, cechy osobowościowe. Nie sądzę, bym była wyjąteczkiem wśród tych, którzy rekrutują, bo niby dlaczego mam być wyjątkowa? Inni też swój rozum mają.