Oriflame u nas w domu... Wspólne kosmetyki, tak? Dobrze zrozumiałam? Bo familianki tu napisały co sobie, co jemu, co maleństwu... A to nie chodzi o to co wspólne? Dla tak zwanej postawowej jednostki społecznej???
Jeśli mam rację to proszę czytać dalej :) jeśli nie - trudno, jury sobie odpusci i przeskoczy do kolejnej odpowiedzi konkursowej.
Jeśli jury wybrało wersję "jeśli tak" - już spieszę wyjaśniać, co dalej...
Scena pierwsza: kosmetyki u nas w domu... (Jury powinno zauważyć, że scena jest lekko mroczna, wręcz niepokojąco pusta i tajemnicza!). Sprawa wygląda tak: ja mam swoje kosmetyki, on ma swoje kosmetyki, on ma moje kosmetyki. Nałóg? Choroba? Kosmetyczna kleptomania? Pojęcia nie mam. Póki co tylko dziecka nie okrada, ale mała ma szereg praw, których nawet ja dostąpić nie mogę.
Siłą rzeczy moje kosmetyki droższe chowam Ilość schowków w łazience - niezliczona, aczkolwiek mam podejrzenia, że skarby weń przeze mnie powkładane będą odnajdywać jeszcze pra-pra-prawnuki... Zakładając, że mieszkanie pozostanie w rodzinnych rękach :)
Scena druga - zakupy. Jak jury może zauważyć scena jest dość bogata, ale nie awangardowa. Raczej tradycyjna. I takież są moje zakupy - bowiem ja do perfekcji wyćwiczyłam umiejętność zakupu kosmetyków z rodziny "on ma moje kosmetyki", czyli tych, które są de facto używane przez nas wspólnie. Zwykle są one "spokojnie" - jak scena, pachnące - on nie przepada za różą, ja jakoś nie mam przekonania do piżma... W neutralnych barwach - częściej błękit i zieleń, niż róż i czerń. W metroseksualnych opakowaniach. Można tak powiedzieć o opakowaniach? Bo one są dla mnie dużym bonusem Oriflame. Nie tylko zawartość, ale też forma zachwyca...
A, i jeszcze jedno, zakup kosmetyków rodzinnych ma jeszcze dla niego walor edukacyjny. I tu się pojawia awangardowa scena trzecia... Teściowa jest w porządku, ale w kwestii kosmetyków akurat wychowała go szalenie konwencjonalnie. Perfum tak, antyperspirant - ewentualnie. Reszta - zbędna. Osobiście - nie chcąc się bawić we Freuda, czy Nietzschego - w tej kosmetycznej ignorancji widzę podstawy jego kleptomanii. Bo swoich kosmetyków nie... "Nie kupuj mi kremu!", "Nie, nie, mężczyzna i krem do rąk???"... Więc kupuję. Jawnie zostawiam w łazience. A on korzysta. I z czego? Ano dla mnie i dla niego wiernym partnerem jest z pewnością seria Pure Nature Organic Aloe Vera & Arnica. I nagle okazuje się, że mężczyzna myje twarz nie tylko wodą. Że krem nie musi pachnieć jak babski ogród kwiatowy (cytat). Ba, okazuje się, że dla jego tłustej cery są to działania zbawcze i skuteczne. Dla mojej zresztą też. Podobnie - niespodzianka!!! - zachwycił się serią Feet Up Advanced, bo okazało się, proszę jury!!! - że mężczyzna także posiada stopy! I one chcą być zadbane!!!
Bobas tej serii akurat nie używa, zresztą jego cera: jędrna, gładka i perfekcyjnie doskonała - bo jaka inaczej może być. I to jest ostatnia scena całego mego opowiadania, o taka różowa(bo bobas jest prawie-dwuletnią-dziewcznką... Jemu (jej właściwie :) ) kupiłabym - Krem nawilżający Baby. I zakładam, że to też byłby produkt do wspólnego użytku... Świetne są kremy dla bobasów. Może nie mają całej gamy chemiczno-fizyczno-molekularnych cudów, ale doskonale nawilżają. Łagodzą (zwłaszcza po niefrasobliwych, letnich szaleństwach...) i koją. I moją skórę i jego skórę i bobasa ciałko. Zresztą - to jeden z niewielu kremów, który nie uczula małej, więc wiernie zeń korzystam, nie ryzykując, bo co jak co, ale vivisekcja na własnym bobasie jest raczej nie wskazana!!!
Koniec... Ukłony? oklaski? :)