Podjadanie to zmora, każdego kto próbuje się zmierzyć z własną wagą. Tkwi w nas jakieś takie głupie przeświadczenie, że to co zjadamy pomiędzy posiłkami nie ma żadnych kalorii. I dziwimy się, że jedząc tylko malutkie śniadanko, lekki obiad i rezygnując z kolacji nie chudniemy. A w między czasie przegryzamy paluszki, krakersy, owoce, pijemy soki… i dokładamy do dziennej porcji nawet kilkaset jak nie kilka tysięcy kalorii. Przecież nawet jabłko czy prawdziwy sok ma ich około stu.
Jak sobie radzicie z ochotą na skubnięcie małego co nieco?