mamadwojga (2015-10-04 08:17:21)
Kiedy ja chodziłam do szkoły nie było batonów, drożdżówek i kawy. W sklepach był tylko ocet i znudzone sprzedawczynie a cukier był na kartki. Wychowana w tych STRASZNYCH (hehehe) warunkach bohatersko dożyłam do matury i jeszcze dwa fakultety machnęłam potem. Też bez drożdżówek bo w studenckim portfelu było cieniutko a drożdżówka to był rarytas. Jestem żywym przykładem że DA SIĘ!
Moim zdaniem wszystko co powinno być w ustawie to BEZWZGLĘDNY ZAKAZ sklepików w szkołach. Do szkoły chodzi się po naukę, a na przerwach dzieci powinny iść pobiegać a nie stać w kolejce po cukrowe świństwa. Po co sklepik? Mało to sklepów dokoła? Może niedługo jakiś obuwniczy machną lub odzieżowy, a może kosmetyczny i koniecznie kino, żeby się dzieci nie nudziły. To jest paranoja. Szkoła to nie galeria handlowa a dzieci nie są świadomymi konsumentami. Jak się im powystawia w sklepiku kolorowy słodki towar to one nie umieją ocenić że to jest niezdrowe. Na zakupy powinny chodzić z mamą, która im wszystko wyjaśni.
A to że minister edukacji "załatwia" drożdżówki kiedy jest tyle innych PRAWDZIWYCH problemów, to jest już skandal.
Jestem bardzo oburzona tym całym tematem którym zajmuje się rząd na najwyższych szczeblach.
W niektórych szkołach sklepiki są potrzebne, np. ja do podstawówki chodziłam na wsi i w dodatku miałam szkołę po sąsiedzku, więc nie miałam możliwości zachaczenia po drodze o jakiś sklep. Chyba, że mama rano pojechała po pieczywo to coś tam jeszcze nam kupiła. W szkolnym sklepiku kupowałam takie pyszne słodkie bułeczki z kruszonką, chyba nie były drożdżowe, ale były bardzo smaczne.
Potem rzeczywiście coraz więcej zaczęło się pojawiać chipsów, batonów i gum do rzucia, tak jakby można się było nimi najeść. Sklepiki mogą być, ale trochę rozsądku trzeba, żeby ustalić co można w nich sprzedawać, a czego nie. I nie chodzi tylko o zakazanie niemal wszystkiego.
Też uważam, że to śmieszne, że rząd zajmuje się załatwianiem drożdżówek, a ignoruje tyle dużo ważniejszych tematów.