Alison (2012-08-31 09:15:30)
1. Bardzo mi się nie podoba, kiedy ludzie mając o cokolwiek pretensje do sąsiadów idą od razu do administracji, czy innych władz zamiast najpierw porozmawiać z tym, kto stwarza problemy.
Nie wierzę, że ktokolwiek lubi bić swoje dzieci, a przynajmniej rzadko się to zdarza, więc możliwe, że gdyby tej matce pokazać inne skuteczne metody, to by przestała bić. Pewnie po prostu sobie z małą nie radzi.
(...)
2. Jestem przeczulona na punkcie wzywania policji również dlatego, że ilekroć się słyszy, że odebrano prawa rodzicielskie matce, która wyszła po chleb i zostawiła dziecko same, albo nawet bo była pijana, to chociaż sama bym nigdy tak nie zrobiła zaraz sobie myślę: Czy ci ludzie nie wiedzą jak jest w domach dziecka? Czy temu dziecku naprawdę będzie lepiej w domu dziecka, gdzie nikt go nie kocha i gdzie może doznać wielu innych okrucieństw od innych dzieci i nie tylko, niż z matką, nawret nie całkiem odpowiedzialną?
1. statystycznie bardziej prawdopodobne jest, że gdyby Autorka zdecydowala się pójść i po przyjacielsku pogadać z matką dziecka, następnego dnia rano miałaby przecięte opony, a sytuacja dziecka poprawiłaby się o tyle, że dostałoby jeszcze wciry za to, że bite krzyczy, bo powinno siedzieć cicho, żeby sąsiedzi się więcej nie wtrącali.
2. praw rodzicielskich nie odbiera się za zostawienie dziecka samego w trakcie zakupów w sklepie, to jakiś dziwaczny mit. W Polsce na ogół trzeba solidnie zapracować na odebranie praw rodzicielskich i nawet po skatowaniu dziecka wystarczy okazać postanowienie poprawy oraz wykonać pozorowany ruch "resocjalizacyjny" w postaci załkania sędzi rodzinnej podczas rozprawy, aby móc dalej mieć prawa, co najwyżej ograniczone. A dzieci zabieranych interwencyjnie z domów rodzinnych nie umieszcza się w DD tylko - w przypadku pozytywnym- w rodzinie zastępczej lub pogotowiu rodzinnym, albo- w przypadku pesymistycznym- w izbie, skąd dzieci trafiają dalej po procedurach papierkowych. Poza tym dzieci na ogół nie żyją na pustyni, posiadają dziadków, ciocie, wujostwo i tak dalej, które ustanawia sie tymczasowymi opiekunami omijajac pogotowia etc., więc nie demonizujmy tego "odbierania dzieci", bo po pierwsze trzeba mocno nafikać, aby dzieci zostały odebrane; a po drugie najczęsciej dzieciaki trafiają właśnie pod skrzydła bliższej lub dalszej rodziny.
A za postawę Autorki- brawo. Takie reakcje są wazne i potrzebne, często po prostu ratują dzieci.