Czytałam w Newsweek"u wywiad z Lechem Wałęsą i... właśnie ten wywiad skłonił mnie do takiej refleksji...
Wokół daje się zauważyć coraz więcej małżeństw, które tak naprawdę żyją obok siebie/osobno, a nie razem.
Sama znam małżeństwo z ponad 20-letnim stażem, w którym małżonkowie większość rzeczy robią osobno. Osobno chodzą do kościoła, osobno wyjeżdżają na wakacje, mają innych znajomych z którymi spędzają wolny czas. Tak naprawdę łączy ich tylko już dorosłe dziecko, wspólny adres zamieszkania i chyba przyzwyczajenie do bycia z sobą.
Inne małżeństwo łączą tylko dwie córeczki i wspólne mieszkanie. Obiady jedzą osobno, mają osobne pokoje i nawet na rodzinne imprezy nie chodzą razem (on chodzi do swojej rodziny, a ona do swojej).
Czy takie życie można jeszcze nazwać wspólnym życiem/małżeństwem?
Czy nie lepiej się rozstać i związać z osobą, z którą będzie się dzieliło swoje pasje, zainteresowania i miłość?
Czy w wieku 40-50-ciu paru lat, można jeszcze decydować się na zmiany w życiu osobistym?
Co Wy o tym myślicie?