Boże, co za idiotyczna polska mentalność...
Za granicą ludzie się garną do wolontariatów. Ja sama miałam wolontariat. I wszędzie, gdzie spotykasz się z wolontariatem, słyszysz: 'super! ja też mogę?'
Za granicą jest to sposób na spełnienie się, na poczucie się potrzebnym, na zdobycie doświadczenia - tu ludzie wiedzą, że żeby coś mieć (praca), muszą najpierw coś od siebie dać (pochwalić się doświadczeniem). Od ludzi wybierających się na studia wręcz wymaga się odbycia wolontariatu w obrębie swoich zainteresowań czy wybranego kierunku, na który chcą się dostać. I o wiele większe szanse na miejsce na uniwersytecie mają ci, którzy są w wolontariat zaangażowani!
Co więcej, ludzie potrafią wydać pieniądze (i to niemałe), by być wolontariuszem (biura podróży organizują wyjazdy w ramach nieodpłatnej pracy z dziećmi w Afryce, do pomocy w rezerwatach dla zwierząt, nauczania angielskiego w Buenos Aires, ratowania słoni w Tajlandii, do pracy w projekcie anty-kłusowniczym Namibii... mogłabym wymieniać bez końca!)
Nie rozumiem tego polskiego podejścia... Pierwsze pytanie zanim ktokolwiek się do czegokolwiek zabierze brzmi: 'a co ja z tego będę miał?'
Marlena, nic się nie przejmuj, ci ludzie to zaściankowa ciemna masa. Powodzenia!