Cała Norwegia żyje sprawą 9-letniej Nikoli. Dziewczynka została odebrana rodzicom z nieznanych względów, jedyny znany powód to, że była "smutna i osowiała". Wystarczyło to skandynawskim urzędasom spod znaku "gminnej opieki praw dziecka" by odebrać dziecko rodzinie (Polakom, pracującym w Norwegii) i umieścić w rodzinie zastępczej. Polacy bezskutecznie walczyli o swoje dziecko, prawo norweskie okazało się być bezduszne. Nie pomógl również polski konsul, zasłaniając się formułka "Rodzice mogli współpracowac z organizacją (która odebrała im dziecko!) i czekac na wynik procesu.
Polacy nie chcieli czekać i zwrócili się z pomocą do polskiego detektywa - Rutkowskiego.
A Rutkowski zrobił to, co powinien. Wykradł dziecko i uciekł z nim do Polski, po czym oddał szczęśliwym rodzicom (którzy również ucieki do Polski).
I teraz pytanie - Rutkowski, odbierając nielegalnie dziecko "rodzinie zastępczej" narzuconej odgórnie przez system niewątpliwie złamał prawo. Ale czy odebranie dziecka rodzinie przez urzędasów bez sensownej motywacji nie jest złamaniem prawa rodziców do wychowania dziecka? Jak mozna zabrać komuś dziecko na tej podstawie, że jest "smutne i osowiałe" i oddać obcym ludziom? Rutkowski popełnił przestepstwo, ale czy dla dobra dziecka nie powinno sie własnie tak działac zamiast przewpychac papierki z biurka na biurko?
PS. Gwoli informacji, podobne przepisy prawne "postępowi obrońcy praw dziecka" (czyli głównie lewicowa hołota) chcą i próbują wprowadzić w Polsce.