Stare przysłowie mówi "STARA MIŁOŚĆ NIE RDZEWIEJE" jak sądzicie czy jest w tym choć trochę prawdy...?
Czytałam dziś historie kobiet, dla których "stara miłość" stała się wręcz wyrzutem sumienia, która niczym grom z jasnego nieba powróciła po wielu latach, która jest zakazana i grozi zburzeniem dotychczasowego – wydawać by się mogło – idealnego życia.
Jedna z nich opowiada:
Damiana poznałam mając 13 lat. Zakolegowaliśmy się, byliśmy nierozłączni. Z biegiem czasu zaczął mi się podobać, przed każdym spotkaniem miałam motylki w brzuchu, aż wreszcie, w wieku 16 lat zostaliśmy parą. To była wielka i szalona miłość. Byliśmy jak dwie papużki nierozłączki. To właśnie z Nim przeżyłam swój pierwszy raz – w domku na drzewie naszego wspólnego kumpla – to było czyste szaleństwo. Po roku planowaliśmy założenie rodziny, dzieci, zamieszkanie razem podczas studiów. Miało być tak pięknie… a było całkiem inaczej. Po półtora roku Damian zaczął coraz więcej czasu spędzać z kolegami, imprezował, a ja siedziałam w domu i czekałam. Aż pewnego dnia usłyszałam z jego ust: „to koniec”. Czułam, że w jednej sekundzie moje serce pękło na pół, łzy napływały mi do oczu, byłam załamana. Straciłam miłość swego życia, zostałam sama. Dziękuję Bogu, że wtedy miałam obok siebie wierną przyjaciółkę, która pomogła mi jakoś przetrwać ten trudny okres, który ciągnął się… latami. W tym czasie miałam wielu chłopaków, ale żadnego nie kochałam. Spotykałam się z nimi, rozkochiwałam w sobie i rzucałam. Traktowałam ich tak jak mnie potraktowano. Teraz wiem, że robiłam źle, ale wtedy średnio mnie to obchodziło.
Męża poznałam w wieku 26 lat. Pokochałam go prawdziwą, dojrzałą miłością. Po dwóch latach związku wzięliśmy ślub, później urodził się Dominik. Ja wróciłam do pracy, po trzech latach zostałam managerem – byłam szczęśliwa… do czasu. Rok temu spotkałam Damiana. Nie wiem czy to zrządzenie losu, przeznaczenie czy nauczka, ale jednego jestem pewna – kiedy wpadliśmy na siebie, coś zaiskrzyło. Poszliśmy na kawę, rozmawialiśmy o naszych rodzinach, wymieniliśmy się numerami telefonów (chociaż do tej pory pluje sobie o to w twarz). Później zaczęliśmy smsować, a ja z każdym dniem zakochiwałam się w nim coraz bardziej. Na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić, że kocham ich obu, swojego męża i Damiana. Sypiamy z Damianem regularnie, ale póki co żadne z nas nie ma odwagi powiedzieć o tym swoim współmałżonkom.
Moim skromnym zdaniem i opierając się na swoich doświadczeniach jak się kogoś bardzo kochało i przede wszystkim była to tzw. Pierwsza miłość to potem bardzo trudno pokochać kogoś innego, podobnie jest gdy było się z kimś długo i wiem, że zawsze będę coś czuć do tego swojego „pierwszego”, podobnie jak do ojca mojej małej ale to z innych powodów.
A czy Was spotkała podobna historia, bądz kogoś z Waszego otoczenia?
Zapraszam do dyskusji!?