63
Tigrina
Zarejestrowany: 26-11-2009 23:06 .
Posty: 4674
2010-10-13 23:29:25
Mój Mąż by się zatrzymał i pomógł- jest przeszkolony w pierwszej pomocy, pomimo zaś swoich ogólnych złośliwości- stara się każdemu pomóc w miarę możliwości. W takiej sytuacji nawet by się nie zastanawiał nad tym, czy się zatrzymać i pomóc, po prostu by to zrobił.
Ja nie wiem, co bym zrobiła, gdybym miała prawo jazdy i jadąc- zauważyłabym wypadek... Na pewno bym się zatrzymała w dość bezpiecznej odległości i zadzwoniłabym. Ale raczej bym nie podeszła, nawet pewnie nie mogłabym po jakimś kursie zmusić się, żeby dotknąć... To takie trudne do wyjaśnienia, ale kiedy był u nas wypadek, na zdjęcia wprost z kostnicy po wypadku nie mogłam patrzeć przez kilka tygodni. Ciała w trumnie też nie mogłam dotknąć. Wszystko we mnie krzyczało: "nie patrz, wyjdź, nie dotykaj"... Patrzyłam- jak na zdjęcie, portret, nie wyszłam- z wrażenia po otwarciu trumien wrosłam nogami w ziemię... Nie dotknęłam, choć Mama powiedziała mi, że powinnam, wtedy łatwiej będzie mi się pogodzić z tym, co się stało, że szybciej uwierzę... Nie dotknęłam- nie byłam w stanie... Nawet podejść nie chciałam, do dziś pamiętam to tylko kadrami- jak na zdjęciach, które znam na pamięć, ale te zdjęcia nie łączą się w ruchomy film w wyobraźni, nie są nawet moim "filmem", patrzę na to wszystko oczami kogoś, kto robił te zdjęcia.
I tak samo z każdym innym wypadkiem, zdarzeniem- oglądam zdjęcia bez emocji, smutno mi i nic ponad to. Wypadków kilka też widziałam "na żywo", również bez emocji, z daleka, jakbym w telewizji oglądała. Ale na pogrzeby nie chodzę, bo nie jestem w stanie zbliżyć się do osoby martwej, lub umierającej- siła wyparcia jest silniejsza. Raczej nie pomogłabym, tylko zadzwoniła i czekała na przyjazd kogoś, kto pomoże. Bez wyrzutów sumienia, że nie pomogłam, bo wiedziałabym, że nie byłabym w stanie...