Chętnie poczytałam dotychczasowe wpisy w tym wątku
(i pewnie tu wkrótce, by poczytać nowe, jak się pojawią).
Podzielę się i moją historią
– w przebiegu - z zamierzoną przesadą powiem - że „tragiczną”,
ale w puencie zabawną na tyle,
że wspominaną z uśmiechem od ucha do ucha.
Moją opowieść wigilijną zatytułuję
„Nasza w połowie goła choinka
i dziewczynka z koroną srebrzystą ,
która projektantką chciała zostać”.
Jak sięgnąć do Świąt Bożego Narodzenia trzy lata temu córka moja miała skończone już trzy latka właściwie 3,5) i postanowiłam wtedy, że zagości w moim domu, na ten szczególny przecież czas duża, „żywa” choinka. Tak, właśnie pierwszy raz - od wielu, wielu lat – żywe drzewko we właściwych rozmiarach, a nie sztuczna jego imitacja (tu wyjaśnienie z mojej strony: jak nie było jeszcze na świecie mojej córki – jakoś nie miałam potrzeby posiadania prawdziwej choinki na Święta, a gdy już córka pojawiła się, to w małym mieszkanku w bloku, trudno było wygospodarować takie miejsce na duże „żywe” drzewko choinkowe, by nie stanowiło ono niebezpieczeństwa dla dziecka, które mogłoby z dziecięcej ciekawości poznawania rzeczy np. sięgając rączkami po ozdóbki - bombki, kolorowe łańcuchy na drzewku – pokłuć się, a co najgorsze przewrócić na siebie taka choinkę (należę do osób, które jak można, minimalizują niebezpieczne sytuacje – wiem, może przesadne, ale taka jestem).
A skoro tak postanowiłam, to i zrobiłam. Kupiłam choinkę – żywą, pachnącą, „słusznych” rozmiarów. Wykosztowałam się też na bombki i inne ozdoby, kilka kompletów srebnych i fioletowych „iglastych” sznurów ozdobnych i świecących lampeczek . Część ozdób – w tym imponująco długi kolorowy sznur z wycinanek zrobiła moja córka w przedszkolu. I gotowe! – mamy w domu drzewko, pięknie przystrojone – drzewko zagościło dzień przed Wigilią („przytargane” z pomocą życzliwej osoby), ale „ubrałyśmy” je z córką w Wigilię koło południa.
Córkę bardzo cieszyło to drzewko (nie ukrywam, że i mnie – jednak to inny klimat, niż przy sztucznej choince). Była nią tak podekscytowana, niemalże, jak oczekiwaniem na prezent od Mikołaja. Nie mogła odejść od choinki – przyciągnęła pufę tuż obok drzewka, by przy nim siedzieć, aż do wieczora. Oświadczyła, że to jej świąteczne miejsce i tu czeka, aż przyjdzie Mikołaj.
Cóż miałam zrobić – pozwoliłam, niech sobie siedzi – ja mam tyle zajęć w kuchni z przygotowywaniem kolacji wigilijnej, że nawet pomyślałam – proszę bardzo. Jak się znudzi tym wpatrywaniem w choinkę, to sama przybiegnie i powie. Ale w pokoju panowała cisza, czasem jakiś szmer tylko – więc zaniepokojona postanowiłam zostawić na razie pichcenie potraw wigilijnych i sprawdzić, czy wszystko ok. Wiadomo, jak dziecko jest zbyt cicho – to podpadające.
Wchodzę do pokoju – a choinka od dolnej połowy w górę – dosłownie „goła”. To określenie „goła” córka jej nadała: „mamo, zobacz choinka jest teraz goła, bo ją ładniej jeszcze ubiorę”. Choinka w połowie „goła”, a na dywanie totalny galimatias – to, co przyozdabiało choinkę, teraz w wielkim bałaganie porozrzucane na podłodze (jak ja się cieszyłam wtedy, że żadna z ozdób nie była ze szkła)– a córka co?! – A moja kochana córeczka dumna z siebie siedzi w środku tego wszystkiego z koroną ze srebrzystego sznura choinkowego (jak na zdjęciu, które znalazłam z tamtego „wydarzenia”:)
i oświadcza mi: „mamuś choinka będzie jeszcze fajniejsza, te bombki nie pasują do tych (tu córeczka pokazywała paluszkami na poszczególne bombki i inne takie), ja nie chcę, żeby czerwone wisiały koło białych (być może chodziło o inne kolory, dokładnie nie pamiętam), a te” jabłuszka” (ozdoby) nie pasują do tych aniołków, aniołki będą wisiały razem, a bombki powiesimy inaczej, a to przywieśmy tu …………., a to przewieśmy tam ………….”. I tak przekrzykując się i wymachując przy tym świąteczną choinkową „garderobą” moja córka w akcji … i na koniec: „ Ja chcę wymyśleć, co gdzie ma wisieć, mamo, zgodzisz się przecież, prawda?”.
No niby nic takiego, ale jednak wyprowadziło mnie z równowagi . Tu wyjaśnienie, dlaczego z mojego punktu widzenia, jak na początku napisałam sytuacja tragiczna – bo, córka mogła przecież przewrócić choinkę na siebie, a dodatkowo choinka była póki co w połowie „goła” – w tej połowie, do której córka dosięgła ściągając z niej to, co było na drzewku zawieszone, ale przysunięte było już krzesło, na które córka miała wejść, by „rozebrać” choinkę do końca – mała mogła przecież spaść z tego krzesła. Nawet nie chciałam myśleć, jak mogło się to skończyć.
Jak ochłonęłam, to przyszła refleksja – nic się nie stało – dobrze jest – tylko ten bałagan na dywanie – muszę to szybko ogarnąć, bo inne jeszcze sprawy mam na głowie, a czas biegnie i wigilijne spotkanie przy stole już tuż tuż. Pomyślałam, ok, nie jest źle – dam radę.
I wtedy – na widok mojej zaangażowanej, w dobór stroju dla choinki (tak określiła córka swoją „pracę” przy choince), córki – przymiarki, gestykulacja, przymierzanie to tu to tam kolejnych ozdób na tej dolnej „gołej” części choinki (tu dodam, że „wynegocjowałam” z córką w trakcie tego całego zamieszania, że dolna część choinki niech już będzie – może być ustrojona według jej pomysłu, ale górnej nie rozbieramy – zostaje po staremu) i nie „zamykająca” się przy tym jej dziecięca uśmiechnięta „buźka” – ogarnął mnie pogodny świąteczny, taki szczęśliwy wręcz nastrój. Uśmiechnęłam się do siebie, do mojego dziecka – chochliki w jej oczach jeszcze bardziej rozbłysnęły. Już wiedziałam, że nie mogę się złościć na tą sytuację – nie wydarzyło się nic niebezpiecznego, a słowa córki „mamuś jestem choinkową projektantką” dopełniły przekonania, że córka ma przy tym wspaniałą zabawę.
Od tego roku, w świątecznym okresie wracamy do określenia „goła” choinka. Mianowicie oddaję w ręce wyobraźni córki, jak ma wyglądać „garderoba” naszego świątecznego drzewka od samego początku, by nie zawitał znów świąteczny galimatias na dywanie. Ubieranie choinki, jak to córka nazywa - jej projektowanie, jest z góry pomyślane – by bombki pasowały do innych, by aniołki były tam, gdzie trzeba ….. by sznury oplatały choinkę w miejscach, gdzie „projekt’ córki przewiduje.