"To bardzo ważne, może nawet najważniejsze. Mieć dla siebie czas, wygrzebać go spod ziemi, gdy jesteśmy bardzo zajęci, potrzebować tego wolnego czasu. Bo w przeciwnym razie to znaczy, że żyjemy trochę osobno... Często brak czasu powoduje rosnący dystans, potem problemy w łóżku itd. Seks to coś więcej niż fizyczna, miła aktywność. Seks jest obrazem naszej bliskości, poziomu intymności w relacjach, czegoś co jest nieuchwytne, a niezwykle istotne. Bo może istnieć silna więź między partnerami, ale może wynikać ze wspólnoty, którą się dzieli (dom, dzieci, pieniądze), z przyzwyczajenia, a jednocześnie można być od siebie bardzo daleko psychicznie. [...]
Według teorii Roberta Sternberga miłość zawiera sobie trzy komponenty: namiętność, intymność i zaangażowanie. Intymność definiuje on jako wzajemność w dawaniu i otrzymywaniu, rozumieniu się nawzajem, dzieleniu się przeżyciami duchowymi; właśnie taki poziom bliskości między partnerami. Pozostałe składowe, czyli namiętność i zaangażowanie, pojawiają się w sposób naturalny, a ich poziom zmienia się dokładnie odwrotnie: namiętność spada, a zaangażowanie rośnie... Wydaje mi się, że to intymność jest najsilniejszym spoiwem, które wymaga nieustającej pracy i wpływa na pozostałe. I seks dokładnie obrazuje tę zależność: kiedy nie ma relacji wystarczającej bliskości, trudniej wzbudzić w sobie nawzajem namiętność, szczególnie po latach spędzonych razem."
Przytoczyłam bardzo mądry moim zdaniem fragment książki Kingi Rusin w rozmowie z Małgorzatą Ohme "Co z tym życiem", żeby zadać Wam pytanie jak w tytule wątku. Który waszym zdaniem "komponent miłości" jest najważniejszy?