Lubię Wielkanoc. Świąteczne baby, kolorowe jajka, szukanie koszyczka od zajączka po całym ogrodzie... Chociaż był taki czas, kiedy byliśmy już po ślubie, a nie mieliśmy jeszcze dziecka, że tradycja przygotowania domowych świąt została uśpiona. Przez to, że w pierwszy dzień świąt szliśmy do jednych rodziców, a w drugi dzień do drugich. Dopiero kiedy Witek się urodził, wszystko nabrało sensu. I teraz nie brakuje nam jajek kolorowych, baranków, kurczaków i łanów rzeżuchy.
Bartt pewnie zaraz mi powie, że nie o to w tych świętach chodzi ;) Wiem. Do kościoła też chodzimy i staramy się duchowo przeżyć te święta. Ale bez tych kurczaków to nie byłoby to samo