Wszystkie moje zwierzeta były bezdomne, błakające się. Ukochanego Donka- już niezyjącego- ktoś w siarczyste mrozy przywiązał do przystanku i porzucił, Parys umierał z głodu i kociej grypy pod moim blokiem, niemal nie widział na oczy z powodu ropy i nos też miał jak jeden wielki strup. Odratowany niemałym kosztem finansowym, dziś jest przepięknym tłustym pieszczochem z traumą, bo choć jest już u nas dwa lata, ucieka jak szalony gdy ktoś obcy zapuka do drzwi i chroni się w domku stojącym na szafie, skąd nie wyściubi nosa, zanim gość nie opuści naszych progów. Dwie kociczki- w tym jedna żyjąca- też zaznały okrutnej bezdomności zimową porą. Nigdy nie kupiłabym zwierzęcia, gdy tyle istot cierpi bez domu i miłości człowieka.