W wieku 15 lat przechodziłam ciężką depresję i nie wiem czy to odpowiednie miejsce żeby pisać co się wtedy działo, ale było dość drastycznie. Wychowawca mojej klasy był czlowiekiem podobnym do moich rodziców - zero emocji, żadnych rozmów o uczuciach, uczucia i problemy to sprawy tabu, słabych należy wyeliminować.
W moim domu nie rozmawiało się o uczuciach. Rodzice okazywali miłość poprzez czyny. Nie rozmawiało się o problemach, bo depresja to głupota. Człowiek ma pracować, działać, godzić się z przeciwnościami i zmagać z nimi bez uczuć, a nie rozklejać się, trzeba być twardym. Wychowawca wmówił mojemu ojcu, że to co robię jest szantażowaniem ich. Nie robiłam tego - było mi źle i wyrażałam to, a w zasadzie samo wychodziło, nic celowo, cierpiałam i byłam zagubioną nastolatką. Do dziś ojciec ma mniemanie, że jeśli ja mówię, że jest mi źle, że z jakiegoś powodu cieprię, że mam dość wszystkiego i że mam czarne myśli, uważa, że go szantażuję. Dziś także usłyszałam:"Jestem przyzwyczajony do szantażowania. Miałaś atak histerii? Gorzej będzie jak ja wpadnę w histerię. Gorzej będzie dla dla ciebie."
Skąd się biorą ludzie, którzy okazywanie smutnych uczuć odbierają jako próbę szantażu?
W takiej rodzinie nigdy nie znajdę zrozumienia.