Ja spowiadam się tak często, jak grzeszę - więc bywa że i bardzo często. Bo grzechy niszczą - czekanie, aż będzie ich więcej, aż "poczuję" ich ciężar - jest głupotą. Grzechy ranią mnie samą i tych, ktorych kocham. Grzech rozwala relacje. Grzech zabija nie tylko duchowo - wnika do innych sfer, bo człowiek jest całością. Zdarza się że nawet psycholog, lekarz - zachęca także do "pojednania duchowego", do uporządkowania - bo człowiek nie może oddzielić sfery duchowej od pozostałych.
I spowiedź to doświadczenie nie do opisania. Bo po ludzku trudno jest pojąć miłość Boga, który przebacza do końca, wybiela. Jest to miłość, która niezależnie jak nabrudzi, namiesza dziecko, czeka z otwartymi ramionami, z kolejną szansą. Nie łapię się niestety w kategorie sondy - ja spowiadam się w ramach normalnej rozmowy, w mieszkaniu mojego spowiednika. Ponieważ od ponad 3 lat mam stałego, jednego spowiednika, który mnie zna - ze spowiedzi w konfesjonale korzystam wtedy, gdy on jest nieobecny lub ja przebywam w innym mieście. Konfesjonał i anonimowy ksiądz - pozwala się ukryć. A spowiedź w ramach normalnej rozmowy to prawdziwe stanięcie w prawdzie - tak jak mnie widzi Bóg, widzi grzech i kocha. Ale chce prawdy.
W Nowym Testamencie nie brakuje spotkań Jezusa z grzesznikami, którym przebaczał grzechy. Choćby spotkanie z jawnogrzesznicą. To była spowiedź - spotkanie i rozmowa z Jezusem, Jego przebaczenie. I wspomniany wyżej fragment przez Bartta - posłanie apostołów właśnie do...spowiadania.
W każdym sakramencie działa Bóg - i to On przez ręce i usta księdza w sakramencie pokuty rozgrzesza. Gdy mnie irytował czasem swoimi wypowiedziami jakiś spowiednik, nie mogłam się dogadać - szukałam innego. Ale nigdy nie rezygnowalam ze spowiedzi.