Kochani,
Jestem tutaj po raz pierwszy i postanowiłam opisać swój problem, prosząc o rady lub chociaż opinie osób, które miały z czymś takim do czynienia. Mam 30 lat, jestem jedynaczką i przysłowiowym singlem myślącym raczej o rozwijaniu swojej działalności gospodarczej niż o zakładaniu rodziny. Mieszkam z rodzicami, co nie jest efektem mojej wygody od paru ładnych lat nie są oni w zbyt dobrej sytuacji finansowej głównie za sprawą ojca, a mnie za bardzo jest szkoda matki, żeby zostawiać ją samą z tym problemem.
Ojciec nie pracuje od około 10 lat więc wszystkie zobowiązania w postaci rachunków i kosztów za jedzenie pozostawił nam, żonie i córce. Ale oczywiście chętnie korzysta ze wszystkich dobrodziejstw domu. Zresztą zawsze był umacniany przez swoją (żyjącą jeszcze z nami) matkę w przekonaniu, że jest kimś „wyjątkowym i stworzonym do „wyższych celów, a my obie że jesteśmy nikim. Nie muszę więc dodawać, że naszej egzystencji nieustannie towarzyszą kłótnie o wszystko o źle postawiony kubek, o brudną podłogę, o źle zaparkowany czyjś samochód pod naszą bramą. Wszystkiemu winna jest najczęściej moja matka, która na dobrą sprawę, jest jego żywicielką. Ojciec niewiele robi w domu, a jeśli już coś robi to z hukiem i wrzaskami. Ma za to dwie ulubione czynności leżenie przed telewizorem i obrażanie nas. W trakcie kłótni traktuje nas różnymi epitetami, najchętniej jednak stosuje te mówiące, że do niczego się obie nie nadajemy (chociaż on sam nawet nie potrafi pojechać na rejestrację swojego samochodu), że nie mamy nic w głowie, i że myślimy d Nie muszę wspominać o wulgaryzmachMną chwali się przed kolegami a potem, w trakcie kłótni, wypomina brak rodziny (na myśl o „wzorcu z domu rodzinnego robi mi się niedobrze) i wyśmiewa moje wykształcenie (mam podyplomowe). Moja matka to dla niego powód „samych nieszczęść i faktu, że nie pracuje (nie starał się nawet niczego znaleźć). To na nią kieruje większość swojej agresji. Nie ma dnia bez docinek, kłótni, nierzadko dochodziło do rękoczynów.
Pomóżcie mi, kochani, znaleźć odpowiedź na jedno pytanie - dlaczego ranienie bliskich osób sprawia takiemu komuś (trudno mi go nawet nazwać ojcem) taką przyjemność? Dlaczego zamiast radości czy satysfakcji pojawiają się złośliwości na każdym kroku i niezależnie od tego, co by się nie robiło? Nie potrafię tego zrozumieć, może jestem zbyt ograniczona. Nie potrafię zrozumieć satysfakcji, jaką ktoś czerpie z obrażania i dołowania osób, którym zawdzięcza najwięcej.