W 2002 roku w szpitalu miejskim w Orange (Francja) przyszedł na świat Michael. Nie obyło się bez kłopotów. Gdy jego matka czekała jeszcze spokojnie na poród, odkryto, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego. Gdy malec się urodził - nie oddychał, serce biło niemiłosiernie wolno, mózg był niedotleniony. Lekarze podjęli akcję reanimacyjną. Niestety po 20 minutach lekarz stwierdził zgon dziecka... zespół się jednak nie poddawał i kontynuował reanimację. Walka o życie zakończyła się sukcesem po kolejnych, dramatycznych 20 minutach - dziecko zaczęło oddychać. Niedotlenienie mózgu wywołało jednak nieodwracalne zmiany - 7-letni dziś chłopiec jest upośledzony fizycznie i umysłowo. Żyje.
Ojciec dziecka pozwał szpital - zażądał pół miliona Euro odszkodowania. Francuski sąd przychylił się do stanowiska ojca dziecka stwierdzając, że:
Lekarze w sposób nadmiernie uporczywy prowadzili procedury medyczne, nie biorąc pod uwagę szkodliwych konsekwencji, które były łatwe do przewidzenia.
Wysokość odszkodowania nie jest jeszcze znana i nie wiadomo, czy ojciec dostanie tyle ile chciał...
Rozumiem sytuacje, gdy lekarz popełnia błąd w swojej sztuce, gdy dopuścił się zaniedbania, przeoczył ważne informacje, wykazał się rażącą niekompetencją... - wówczas rzeczywiście należy się odszkodowanie i lekarz powinien ponieść konsekwencje. Ale tutaj? Tu lekarze ratowali życie dziecka. Robili co w ich mocy aby przeżyło... i za to mają zostać ukarani. Bo we współczesnej Europie życie ciężko chorego człowieka jest mniej warte niż życie zdrowego. Na tyle mniej, że lepiej jest pozwolić mu umrzeć, niż walczyć o jego życie.