Jakiś czas temu pisałam na forum o kuzynie, który mając 19 lat "wpadł" z rok starszą dziewczyną. W Wielkanoc wzięli ślub, a dokładnie tydzień temu urodził mu się synek. Wszystko pięknie ładnie. Po ślubie wyremontowali sobie troszkę mieszkanie u kuzyna (który mieszka ze starszym bratem i babcią, ich tata nie żyje a mama mieszka poza granicami kraju) i zamieszkali tam razem. Wczoraj rozmawiałam z kuzynem przez gg i aż mnie zamurowało. Pytam sie go, czy żonka z dzidzią już w domku, a on mi odpowiada, że tak ale u swojej mamy. No to się go pytam, "ale ty jesteś z nimi ma się rozumieć"??? A on mi na to, że nie. On mieszka u siebie a ona z dzieckiem z rodzicami. Powód? - On zaczął pracować i ona by musiała do godziny 15tej sama z dzieckiem być, a tak ma na okrągło mamę do pomocy. No to się pytam, no to dlaczego nie mieszka razem z nimi, a on mi na to, że by się nie zmieścił, bo za mały metraż, bo to małe mieszkanie w bloku! No, ale wszystko jest w porzadku, bo ich codziennie odwiedza. Cholercia, ODWIEDZA własną żonę i dziecko. Nie wiem jak Wy, ale ja na jego miejscu, chociażbym miała na pdołodze na jakimś materacu spać, to walczyłabym o to, żeby być razem. W końcu rodzina powinna trzymać się razem. On mnie uspakajał i tweirdził, że wszytsko jest w porządku! A ja tu widzę pierwszy krok do rozpadu małżeństwa?
W końcu przecież to normalne, że po porodzie mama zostaje z dzieckiem, a tata idzie do pracy, wraca po pracy i są razem. Mnie Mąż po tygodniu zostawił z maleństwem i wyjechał na 3 tygodnie do pracy! Nie wiem jak przetłumaczyć mu, żeby walczył o rodzinę, bo dla niego ta sytuacja jest normalna.
Co o tym myślicie?