Tygodnik "Newsweek" opisał niedawno historię polskiej rodziny, która wyjechała do Norwegii i "zderzyła się" tam z biurokratyczną machiną państwa opiekuńczego... Główna bohaterka artykułu (matka 9-letniej Nikoli) opowiada jak urzędnicy przychodzili do jej domu, wypytywali niemal o wszystko zarówno ją jak i córkę. Ingerowali nie tylko w wychowanie dziecka ale także w relacje kobiety z mężem. Na podstawie tego co zobaczyli i usłyszeli urzędnicy edukowali i podjemowali decycje oraz działania. Na początku było miło: rodzina oprócz "dobrych rad" dostawała różnego rodzaju dofinansowania. Niestety później, w efekcie m.in tego, że córka sama bawiła się w gródku a w szkole jednorazowo płakała (w czasie, gdy umierała jej babcia), dziewczynkę nagle odebrano rodzicom i skierowano do rodziny zastępczej... Doszło do tego, że rodzice musieli porwać dziecko i wrócić do kraju...
Szczegóły tej historii poznacie TUTAJ. Co o niej sądzicie?