Kilka lat temu przeżyłam miłość swojego życia, zakochałam się w przeciwieństwie swojego ideału ;) Całkowicie przypadkowo, idąc do sklepu natrafiłam na bruneta (od zawsze podobali mi sie tylko blondyni), z zachowania też był bardzo wkurzający. taki ignorant, nie taktowny,, myślący tylko o sobie ale zarazem dusza towarzystwa i wielkie poczucie chumoru. Od początku byłam nim zainteresowana, ale nie jakoś bardzo. Potem się okazało że ma dziewczyne, no troche było mi smutno, ale się nie załamałam czy coś. Jednak pół roku później, gdy wyjechałam na wykłady, okazało się że nocujemy w tym samym hotelu. Zaczeliśmy dużo czasu z sobą spędzać. Był taki... zakochany we mnie. Pamiętam do dziś wzrok jakim na mnie patrzał, jego uśmiech na mój widok, jego ciepłe ramiona, to jak się o mnie martwił, że byłam ważniejsza nawet od kolegów czy meczu. Dawał mi wielką energie do życia, a uczucia jakie mi toważyszyły były nie do opisania. Pamiętam że poszłam na jakąś wycieczke specjalnie bo on tam był, a gdy sie okazało że on nie idzie, chciało mi się siedzieć i płakać. Jednak potem poczułam jego perfumy, a miał bardzo silne, no i okazało się że siedział koło mnie, tak poprostu. Pamiętam jak powiedział "zobaczyłem że tu tak sama siedzisz, pomyślałem że ci potoważysze w nudzeniu się, bo z tobą nawet nuda wydaje się jakaś pociągająca". pamiętam też jak jego żarty bywały nietaktowne. często się obrażałam, a on robił wszystko by mnie z tego stanu wydobyć. Wściekałam się na wszystkich i wszystko jak się kłóciliśmy, czy jak czułam zazdrość, a to uczucie mnie nie opuszczało. Nie jestem z niego dumna, ale była to osoba o którą nie da sie nie być zazrdrosny. Go kochała każda, dosłownie, bo mimo wredny charakteru był bardzo przyciągający. A jeszcze bardziej przyciągające było uczucie, że gdy inne tak poprostu się patrzyły on mnie przyciągał i całował. Tak, lubiłam to uczucie. Lubiłam być przy nim. Jak wtulona w niego zasypiałam przestawałam myśleć, każda udręka nagle traciła na znaczeniu, nic nie było ważniejsze od niego. Potem po powrocie też sie bardzo starał. Przychodził do mnie każdego popołudnia, robił kolacje, dawał kwiatki, nawet mi wiersz napisał, choć dobrze wiem że on się nie lubiał przyznawać do uczuć. Każda dziewczyna mnie przed nim ostrzegała, a co ja odpowiadałam? Dam sobie rade, zatrzymam go na dłużej, przecież jestem inna niż wszystkie te dizewczyny. a co sie okazało? bylam taka sama. Znudził się mną, chociaż do dziś myślę że to ja go lekko potem olewałam przytłoczona nauką, a on spotkał inną. Załamałam się. Byłam w cholere zazdrosna. Chciałam pociąć twarz tamtej, szczególnie w momencie gdy wieczorem wynosząc śmieci, zaobserowałam ich spacerujących razem. Padał deszcz. Było dla nich romantycznie. Ja siedziałam i płakałam. Od tego czasu nienawidze deszczu. Moje emocje były skrajne, a ja bardzo chciałam przerodzić je w obojętność, co w sumie nigdy mi sie nie udało. Znaczy, po roku nie kochałam go szalenie mocno jak kiedyś, ale nie był mi obojętny. Wtedy dużo przyjaciół się odemnie odwróciło, bo byłam nienzośna, ale myślę też że oni nie rozumieli tego co przeżywałam. Myślę że gdyby nie on, też bym tego nie rozumiała. Pierwszy raz coś tak silnego czułam, ale po tym jak zniszczył moje serce, na wszystkich innych byłam obojętna. Chciałam tylko by podszedł i mnie przytulił. Robiłam wszystko co mi kazał, śmiałam sie z każdego żartu. Ale on tego nie doceniał i nie chciał. Zaczełam się bawić emocjami innych, miałam do wszystkiego dystans. Zaczełam też dużo pić i imprezować. Chciałam zapomnieć. Potem wyjechałam.
No i spotkałam po kilku latach takiego ideała, wysoki blondyn, wyglądający jak anioł, wychowany, kulturalny, mądry, dobre ma serce, jest zabawny, ma bardzo dobrą pracę itd, no i plnujemy ślub. Nie potrafie go jednak tak mocno pokochać. Mam wrażenie że nigdy tak nikogo nie pokocham, bo tylko tamten potrafił mnie tak do siebie przyciągnąć. Czasem myśle że to jak z byciem zahipnotyzowanym, on mnie zahipnotyzował ale drugi raz już nikt inny zahipnotyzować mnie nie będzie potrafił. Wróciłam na kilka tygodni w rodzinne strony, razem z narzeczonym chcąc tam zamieszkać i już pierwszego dnia napotkałam tego chłopaka. Nie zmienił się bardzo, może ma mocniejszy zarost. Znów czuje motylki w brzuchu na jego widok. Kurczę, gdybyscie mogły zobaczyć jego uśmiech! Zaczełam dużo wspominąc i bardzo za nim tęsknie. Ale mam narzeczonego i dobrze wiem że z nim powinnam być i za niego wyjść za mąż.Tylko za kązdym razem jak na niego patrze porównuje go z tamtym. Wracam do momentu sprzed lat. Tylko że mój narzeczony ma nie te oczy, nie ten uśmiech, nie ma piegów, nie ten charakter i nie ten głos. no i inne imie.. On mnie bardzo kocha. Ale nie umiem przestać myśleć o mojej wielkiej miłości... nie wiem co zrobić