Cześć
Piszę tu pierwszy raz ponieważ mam pewien problem natury rodzinnej. Ale zacznę od początku (może być to dłuuugi post).
Miałam dość kiepskie dzieciństwo, mimo że pochodzę z dobrego domu. Moi rodzice oboje są po studiach, tato pracował w wojsku, mama prowadziła swój biznes. Mam brata starszego kilka lat. I wydawać by się mogło, że miałam dzieciństwo idealne ale tak nie było. Nie wiem czy byłam niechcianym czy niekochanym dzieckiem ale od najmłodszych lat pamiętam tylko ból i mój płacz. Dość często byłam bita przez rodziców, głównie przez mamę, która twierdziła że wyprowadzam ją z równowagi, mojego ojca praktycznie nigdy nie było w domu ale jak nawet był to i tak nie interesowałam go albo obrywałam za byle co, nawet za swój śmiech. Mój brat z uwagi na to, że jest starszy dość często miał sie mną opiekować ale zawsze się znęcał nade mną, bił, wyśmiewał. Nie raz nie dwa skarżyłam się mamie, mówili równiez jej to sąsiedzi, że często płacze i krzycze ale jej chyba to nie bardzo obchodziło bo komentowała to słowami, że czemu cyt. dre ryja jak mnie nikt nie morduje. Więc całe dzieciństwo chyba cierpiałam. Pamiętam taką historię, że nauczycielka muzyki na zebraniu powiedziała mojej mamie, że mam dobry słuch muzyczny i powinnam zdawać do szkoły muzycznej ale rodzice stwierdzili, że nie będą wydawać pieniędzy na głupoty. Do ortodonty poszli, ze mną po wezwaniu do szkoły po kontroli u stomatologa szkolnego ponieważ miałam dość sporą wadę zgryzu jednak im to nie przeszkadzało, leczenia nie było i skazali mnie na kompleksy wywołane przez wyśmiewanie przez moich równieśników. Kiedy jako nastolatka miałam trądzik moja własna rodzina wyzywała mnie od brudasów, mówiąc że kupią mi lizol i szczotkę drucianą bo te krosty to z brudu i trzeba mnie porządnie umyć. Oczywiście lekarz był zbędny. Miałam ogromne kompleksy, żyłam we własnym świecie, bez znajomych, przyjaciół i wsparcia własnych rodziców. Mając 12 lat moim największym marzeniem było uciec z domu i znaleść rodzine, która mnie pokocha. Myślałam, że gdy będę się dobrze uczyła to może to sprawi, że zmienią swój stosunek do mnie, co roku miałam czerwony pasek ale nigdy nikt mi nie powiedział, że jest ze mnie dumny czy się cieszy. Bardzo często gdy czymś podpadłam rodzicom a im było łatwo podpaść nie dostawałam kolacji czy śniadania, ubrań też jako tako mi nie kupowali, no chyba, że przetarły się. Pamiętam jak koleżanki z klasy się ze mnie śmiały, że chodze ciągle w tych samych spodniach i bluzie. Postanowiłam sobie dorabiać, żeby mieć na swoje wydatki bo oczywiście od rodziców nic nie dostawałam bo ich zdaniem wymyślałam i po co dziecku pieniądze. Tak więc od 13 roku życia chodziłam na wieś nieopodal mojego miasta, zbierałam owoce, warzywa, żeby zarobić te pare groszy i móc sobie kupić choć nową bluzkę, później zaczęłam roznosić ulotki. Lata mijały skończyłam podstawówkę, poszłam do liceum, od pierwszej klasy LO zaczęłam zbierać na upragnione prawo jazdy bo wiedziałam, że każdy będzie z klasy robić a ja jak sama nie nazbieram to nie dostanę pieniędzy na ten cel. Pamiętam, że brakowało mi 200 zł do kwoty kursu ale poszłam do jednej ze szkół i właściciel powiedział mi, że będe mogła oddać dług po skończeniu kursu. Byłam szczęśliwa, że spełnie swoje marzenie dzięki swojej cięzkiej pracy a brakującą kwotę przez ten czas nazbieram. Gdy zdałam egzamin za pierwszym razem poszłam do parku i płakałam ze szczęścia i wtedy poczułam, że mogę wszystko. Pierwszy raz w życiu poczułam się sama z siebie dumna. Kończyłam liceum i chciałam iść na wymarzone studia ale na drodzę staneli mi rodzicie. Powiedzieli mi, że skoro chce iśc na studia to musze sobie na nie zarobić bo od nich nie dostane nawet złotówki. Złożyłam dokmenty tam gdzie chciałam iść i postanowiałam, że niezależnie od wyników rekrutacji musze sie wyprowadzić z tego toksycznego domu więc zaraz po zakończeniu roku szkolnego i po odebraniu w czerwcu wyników z matury wyjechałam do Warszawy tam gdzie chciałam studiować. Wychodząc z domu z jednym małym plecakiem w który zdołałam zmieścić wszystkie swoje rzeczy rodzice nawet się ze mną nie pożegnali, rzucili tylko że jak jestem taka mądra to mam im się nie pokazywać na oczy. Całe 4 godziny drogi do Warszawy przepłakałam bo jechałam tak naprawdę bez celu, nie wiedziałam gdzie będe mieszkać i wiedziałam, że mogę liczyć tylko na siebie. Bałam się ale czułam, że jeśli została bym dłużej w tym domu nie wytrzymała bym tego psychicznie. Było przed południem gdy wysiadłam na dworcu, zaczęłam się kręcić po mieście, znalazłam tani internat pracownicy w którym mieszkałam przez pierwsze dwie noce. Szukałam pracy, składałam CV wszędzie gdzie się dało. Ale los miał mnie w swojej opiece. Kiedyś kupując bułke na śniadanie pomogłam pewnej starszej pani, która była dość schorowana i wymagała opieki, pomocy. Traf chciał, że w drodze do jej mieszkania opowiedziałam jej co nieco ze swojej historii. Zaniosłam jej zakupy do domu, w drodze do centrum zjadłam swoja suchą pyszną bułkę i leciałam szukać pracy. Następnego dnia znowu spotkałam w tym samym sklepiku starsza panią i tym razem zaprosiła mnie do siebie na herbatkę. Zaproponowała mi abym wprowadziła sie do nie niej i w zamian za pomoc i opiekę nad nią, ona da mi dach nad głową. Rozpłakałam się, dziękując jej za tak duży gest z jej strony. I tak mając dom znalazłam prace w sklepie, od października zaczęłam studia i życie płyneło. Rodzice nie szukali mnie, ja też nie chciałam miec z nimi kontaktu. Każde święta spędzałam wraz z moją Wybawczynią, Panią Helenką. Kiedy ona każdej Wigilii szła spać ja siadałam i płakałam nad swoim losem. Lata mijały, o swoim poprzednim życiu zapominałam powoli, Poznałam swojego Męża, który ma wspaniałych Rodziców traktujących mnie jak córkę, zrozumieli moją historię. Skończyłam studia, znalazłam świetna pracę w służbach mundurowych. Kiedy po jakimś czasie dostałam awans oficerski znowu poczułam to samo co w chwili gdy zdałam egzamin na prawo jazdy. Że mogę wszystko. Moich rodziców nie było przy mnie ani gdy odbierałam dyplom ukończenia studiów ani gdy dostałam pracę ani gdy wychodziłam za mąż. Uporałam się z demonami z przeszłości. Pani Helenka zmarła kilka miesięcy temu, mając 94 lata, bardzo mi jej brakuje, żałuje, że nie pozna moich dzieci, że już nigdy nie porozmawiam z nią. Ale wiem, że zrobiłam wszystko by żyła jak najdłużej, żeby była z nami w ważnych dla nas chwilach i czuła się nam potrzebna. Kochałam ją bardzo.
I teraz gdy moje życie jest takie jakie chce, żeby było, czuję się spełniona i zawodowo i prywatnie, ułożyłam je sobie sama, bez pomocy moich najbliższych a z pomoca obcych ludzi, pojawili się moi rodzice, którzy jakimś cudem mnie odnaleźli, podejrzewam, że po mojej jedynej koleżance jaka mam z tamtych lat. Otóż mój starszy brat się żeni i wypadało by ich zdaniem, żebym się na ślubie pojawiła. Dodam, że nie zapytali mnie jak żyje, jak dałam sobie rade przez te wszystki lata bez pomocy tylko pojawili się z taką prośbą nieznoszącą sprzeciwu. Ja jednak chyba nie mam ochoty na szopkę na której miała bym udawać, że jesteśmy rodziną bo nie jesteśmy, nie jesteśmy nia od 10 lat czyli do momentu gdy wyszłam ze swojego rodzinnego domu. Mój Mąż kazał mi samej podjąć decyzję ale po dokładnym przemyśleniu jej. I sama nie wiem co mam robić. Doradzicie coś, co byście Wy zrobili na moim miejscu??