przy porodzie towarzyszył mi partner od początku do końca - pomagał mi we wszystkim wspierał, przeciął pępowine, płakał z bólu za mnie, a nawet próbował za mnie oddychać haha zaczęło się o 2:30 w nocy a skończyło o 19:13 - początek luzik - prysznic, skakania na piłce - miłe pilęgniarki i praktykantki na, które wyraziłam zgodę - potem coraz gorzej - ból mocniejszy - poprosiłam o przeciwbólowe, ale niestety nie dostałam :( rozwarcie ciągle małe - godzina 18 skręcałam się z bólu, ale zaciskałam zęby mimo to dostałam do podpisania zgodę o CC. miałam jednak poczekać jeszcze 1 h i tu nagle godzina 19 zebrało się tylu ludzi cała sala i okazało się , że to już widać prawie główkę i się udało naturalnie- łzy szczęścia - pierwsze karmienie - skóra do skóry ah aż tu nagle mocny ból brzucha - partner ponformował pilęgniarkę ta nadusiła mi na brzuch a tu nagle ...... fontanna krwi - nie będę opowiadać szczegółów jednak co się okazało ? źle mnie wyczyszczono z łożyska i byłam łyżeczkowana :( tym razem łzy przerażenia do tego usłyszałam, że muszą zrobić to pod narkozą bo już minęło 1 h od porodu i nie można normalnie - oj strach wielki :( wszystko skończyło się grubo po północy - byłam wykończona straciłam sporo krwi a w szpitalu spędziłam ponad tydzień :( Jednak mój syn dodawał mi otuchy i dał tyle szczęścia, że nie myślałam o tym wszytskim co mnie spotkało :)