Pamietam, że kiedy moi chłopcy byli mniejsi (teraz mają 11 i 9) potrafili mnie doprowadzić do szału samą swoją radosną ruchliwością. Nauczyłam sie wówczas, że kiedy widziałam, że oni nic złego nie robia a ja mimo to czuję jak narasta we mnie złość to zatrzymywałam ich na chwilę, skupiałam ich uwagę na sobie i kiedy już byłam pewna, że słuchają, mówiłam krótko, że czuję, że jestem zła, że to nie ich wina, po prostu jestem zmęczona i żeby poszli do drugiego pokoju do czasu kiedy ich nie zawołam, bo czuję, że zaraz zacznę krzyczeć, a po co to komu. Szybko to zrozumieli i rzeczywiście wychodzili, a mnie po jakichś dziesięciu minutach przechodziło i mogłam ich zawołać. Usiłowałam, pamiętam, im nawet kiedyś tłumaczyć, co to jest "nadmiar bodźców". Nie wiem co z tego zrozumieli, ale na pewno to, że to nie ich wina i to było myślę najważniejsze.
A kiedy wkurzali mnie, bo robili coś złego, to cóż leciały kary. Czy komuś z was udało się WYTŁUMACZYĆ dziecku, że ma się nie kłócić/nie bić z bratem??? Jeśli tak, to gratulacje, macie niezwykłe dzieci.
Ostatnio dzieci nie "dają mi w kość" po prostu im nie pozwalam. Nie wyglądają na nieszczęśliwych z tego powodu.