Mój nauczyciel matematyki w liceum zwykł mawiać, że jednomyślność to bezmyślność. I choć używał tego twierdzenia zwykle jako wymówki, to jednak nie sposób całkowicie odmówić mu racji. Dziś więc będzie kilka słów o pochwale niejednomyślności.
Jednomyślność jest jednym z bardziej rozpowszechnionych dogmatów wychowawczych przekazywanych z ust do ust, a także drukiem bez zbytniej refleksji. Zgodnie z nim wszyscy dorośli wokół dziecka, a już z całą pewnością oboje rodzice powinni mieć zawsze jednakowe zdanie i we wszelkich sparawach zajmować to samo stanowisko. Jeśli jednak nie jest to możliwe, powinni za wszelką cenę ukrywać to przed dzieckiem, udając pełną zgodność, a o wszelkiej różnicy zdań dyskutować poza zasięgiem wzroku i słuchu potomka.
A prawdę powiedziawszy stuprocentowa jednomyślność nie jest po prostu możliwa, bo ludzie nie bywają jednakowi i nawet dwójka kochających się ludzi, choć często w wielu sprawach zgodna, miewa różne poglądy, odczucia, przekonania. W praktyce więc dorośli wokół dziecka rzadko zgadzają się ze sobą, nawet w kwestiach wychowawczych.
Skoro więc w rzeczywistości jednomyślność się nie zdarza, jak to się stało, że ta utopijna idea osiągnęła taką popularność wśród pedagogów, psychologów i zwykłych rodziców?
Bierze się to chyba z przekonania, że dzieci czują się najbezpieczniej, gdy ich rodzice się ze sobą zgadzają. To zaś przekonanie wynika najprawdopodobniej ze spostrzeżenia, że totalny brak zgody w rodzinie, ciągłe kłótnie i konflikty nie służą dzieciom.
Tymczasem zarówno pełna jednomyślność rodzicówe, jak i ich totalna niezgodność to dwie skarajności, w moim przekonaniu, tak samo źle służące dziecku. Druga z powodów oczywistych, o których nie będę się tu rozpisywać. Pierwsza zaś dlatego, że nigdy nie jest prawdziwa. A dziecku do bezpiecznego rozwoju i dobrego samopoczucia potrzeba prawdy, a nie kłamstw. Nic złego się nie stanie, jeśli dziecko się dowie, że mama i tata, albo mama i babcia w pewnych kwestiach się ze sobą różnią. Tak już po prostu jest i nie ma co dziecku zakłamywać świata w imię wątpliwych ideałów.
Dla dziecka dużo pożyteczniejsze od udawanej jednomyślności będzie doświadczenie, że mimo iż dorośli nie zawsze się ze sobą zgadzają, to potrafią o tym ze sobą rozmawiać, dyskutować, szukać porozumienia. I nawet jeśli każde z nich koniec końców zostaje przy swoim zdaniu, to nie musi oznaczać niczego złego. Bo różnice zdań, a nawet wynikające z tego konflikty są nieuniknione wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z realnymi, myślącymi ludźmi, przejawiającymi jakieś uczucia, pragnienia, dążenia. Przy okazji dziecko ma szansę się nauczyć, że różnice poglądów to nie koniec świata i że każdy człowiek, mama, tata, bacia, styjek, a nawet mały człowiek ma prawo do własnego zdania.
Do tego momentu wielu czytelników się pewnie ze mną zgodzi, ale już słyszę te głosy zza kadru, no dobrze, rozumiemy, że pewne różnice poglądów są dopuszczalne, ale chyba nie w kwestiach wychowawczych, tutaj jednomyślność musi być!
A ja się pytam, czy rzeczywiście? Przecież dzieci naprawdę nie są głupie i świetnie potrafią odróżniać rozmaite sytuacje. Potrafią pojąć, że trochę inne zasady obowiązują w domu, a inne w przedszkolu, że w kontakcie z babcią mogą sobie pozwolić czasem na coś, na co nigdy nie pozwoliłyby sobie z dziadkiem czy odwrotnie. Że np. tacie nie przeszkadza, gdy mu się przerywa lekturę gazety albo książki, a mama po prostu tego nie znosi.
To naprawdę nic złego, że w relacji między dzieckiem a poszczególnymi członkami rodziny i innymi osobami obowiązują różne zasady. Ważne tylko, żeby w tych relacjach z dzieckiem być szczerym i nie bać się pokazywać młodemu czlowiekowi, gdzie znajdują się nasze indywidualne granice. A każdy z nas dorosłych powinien to robić na własny użytek, nie do końca przejmując się tym, co konkretnie na ten temat mają do powiedzenia inni i jak oni sami regulują swe relacje z dzieckiem. Z im większą różnorodnością ludzkich postaw będzie się dziecko stykało, z tym większą łatwością będzie dostrzegało i akceptowało kolejne, tym więcej będzie się uczyło o ludziach i sobie samym.I nie bójmy się, że namieszamy tym dziecku w głowie, albo zaburzymy jego poczucie bezpieczeństwa, bo choć na ogół różnimy się między sobą, to wcale nie różnimy się tak bardzo. A im mniej dbamy o sztuczną zgodność, tym więcej jej w naturalny sposób odnajdujemy.
A dla dziecka zagrażające jest tylko to, gdy dorośli sami nawzajem nie szanują swej odmienności, a brak jednomyślności w jakieś sprawie wykorzystują przeciwko sobie, wciągając we własne konflikty potomstwo. Póki szanujemy się wzajemnie i dajemy sobie prawo do odmienności, to nawet największe rożnice zdań między nami nie będą dziecku straszne, a jeśli tego szacunku brak, to sztuczna jednomyślność nic tu nie pomoże.
Małgorzata Strzelecka
Źródło:
http://www.dzikiedzieci.pl/index.php?strona=135
Co myślicie? Wiem, że to absolutnie pod prąd i wbrew Superniani, ale może akurat do kogoś przemawia?