Ja to miałam absolutnie denny początek, bo mi ktoś (pewnie bez złych intencji) podarował w ciąży poradnik Tracy Hogg i się naczytałam... Heh, wdrukowała mi się wizja dziecka i sposób na jego traktowanie zanim je poznałam i zanim mogłam się zmierzyć z tym, co mi mówi serce. Ależ to durnowate było!
Ale po jakimś czasie, widząc że nic dobrego z tego nie wynika, zmodyfikowałam swój sposób działania tak, by był kompatybilny ze mną i z Lu. Doszłam do tego, co na nią działa, co do niej dociera. I teraz sobie podczytuję poradniki, ale głównie takie, które się pokrywają z moimi poglądami. Czasem okazują się pomocne :) No mam jakąś tam swoją wizję :)
Teraz nie mam większych wątpliwości, czy robię dobrze, bo akurat nam się fajnie układa i moje metody się sprawdzają. Jakby coś szło nie tak, to pewnie wątpliwości by się pojawiały, tak jak w chwili zachłyśnięcia panią Hogg.