Jestem szczęśliwą posiadaczką Małej Córki, wiekowej skody mocno uderzonej z przodu i z tyłu i galopującej sklerozy. A do tego mam marzeń ukrytych przed światem tysiące... w tym wyprawić Córeczce urodziny, takie Ojojoj!
Kiedy już wpadnę na jakiś pomysł, możliwie realny do utrwalenia, czynię to tu i teraz bo za chwilę zapomnę i przepadnie..., choć zwykle jedynie marzę :-)
... Urodzinki miałyby swoją nazwę: PRZESTRZEŃ PEŁNA CUDÓW! :)
Gdy przybyliby goście mili sercu, to wypadałoby ich nakarmić. A gdyby wśród tych gości znaleźli się i tacy którzy nie jedliby mięsa, cukru, bądź glutenu by unikali, to wcale bym o menu nie drżała, bo uniwersalne pychotki czekałby na tych małych i większych smakoszy.
Sałatka z pomarańczy… ależ to byłaby pycha sprawa! (zresztą już przeze mnie wypróbowana)...pomarańcze (np. 3 sztuki) należy wyfiletować (instrukcję znalazłam w google- zastosowałam się i poszło jak po maśle). Sałatę lodową „drzemy” na małe kawałki i wrzucamy do miski, cząstki wyfiletowanej pomarańczy umieszczamy na górze, do tego dodajemy pokrojony w kosteczkę serek typu greckiego (feta np), sporą garść ziaren słonecznika prażymy na suchej patelni i dodajemy do sałatki, jeszcze tylko świeżo zmielony pieprz kolorowy i sos: z dwóch łyżek oliwy, dwóch łyżek octu balsamicznego, łyżki soku z pomarańczy, łyżki miodu. Polecam! (dla najmłodszych bez serka fety, bez pieprzu, bez sałaty..., zresztą wszystko można zastąpić tym co maluchy lubią... zostawiłabym jako bazę pomarańcze i słonecznik (może być zmielony).
Do tego tort bezowy i dla kontrastu smakowego zwykła babka piaskowa..., i kompot czekający na rozkosz podniebienia, ale przecież najważniejsza byłaby atmosfera... przetarłbyśmy z córką oczy, rozłożyły ręce do prztulań i chwytałybyśmy te chwile jak najmocniej. A że ciepłe słońce zawiatłoby w szergi naszych gości, to wonnie i z płatkami kwitnących drzew pod stopami rozpoczelibyśmy wszyscy swe tańce, i pewnie każdy jaśniałby od słońca i radości. :-)
Chyba jeszcze nie wspomniałam: nasze przyjęcie miałoby miejsce w ogrodzie. Niebo nad nim kusiłoby oczy swym kolorem i kształtem, a baranki chmur płynęłyby wolno i spokojnie. Wszystko byłoby bardziej i mocniej...
Stary stół stałby pod czereśnią ceratą odświętną przykryty, huśtawka obok, koty dwa - prężyłyby się milusio. Dla spargnionych: lemoniada, bądź kawa zwykła, a dobra taka...
I córcia zrealizowałby swoją długą listę marzeń... (bo kto powiedział, że przyjęcie urodzinowe, to tylko kilka chwil jednego popołudnia?):)
Solenizantka zamarzyła:
1. zorganizować wyścig ślimaków;
2. huśtać się na linie;
3. odwiedzić wyspę... jaką?... ponoć "bardziej bezludną";
4. puszczać kaczki z kamyków na wodzie;
5. móc biegać w deszczu; (więc gdzie schowalibyśmy słońce?):)
6. puszczać latawiec;
7. złapać rybę w sieć;
8. zjeść jabłko prosto z drzewa; :)
9. przejść się na szczudłach;
10. bawić się na błotnej ślizgawce; (znów niepogoda w marzeniu przeplata się nam z uwielbieniem słońca):)
i 11. zajrzeć w dziuplę drzewa; ?:)
I tak sobie po cichu myślę:), że najistotniejsza byłaby sama idea tych urodzin: by poczuć się wiosennie wolnym i bajecznie kolorowym w swych marzeniach na kolejny i kolejny dzień,... tak jak nietuzinkowy, bezkresny motylek!!! :-)
Wszystkiego naj... UKOCHAŃSZEGO!!!!! :-)