Mamy! Błagam pomóżcie! Obawiam się, że mogę zniszczyć relacje z córką, dlatego opiszę wszystko tak dokładnie jak to tylko możliwe. Już z góry dziękuję za przeczytanie!
Mam czternastoletnią Kasię i wspaniałego Męża. Nasze relacje rodzinne są naprawadę dobre, jesteśmy religijną rodziną, w której Mój Mężczyzna pracuje, a ja zajmuje się domem. Żyjemy raczej dostatnio.
Kasia jest wspaniałą córką, świetnie się uczy, słucha nas, nie buntuje się, obraca w dobrym towarzystwie, pomaga! Nie mamy z nią żadnych problemów. Mimo to, w przeszłości miałam z nią trudniejsze momenty, niestety z mojej winy. Szczęśliwie udało się wszystko naprawić, ale boje się że znów to zniszczę!
Najlepszą koleżanką Kasi jest Marysia. Dziewczyny znają się od narodzin, bo rodziców Marysi poznaliśmy na porodówce (dziewczynki urodziły się nawet o tej samej godzinie). Rodzice Marysi to najporządniejsi i najbardziej dobroduszni ludzie jakich miałam przyjemność poznać i zaprzyjaźniliśmy się z nimi przez lata. Mają też syna, rok starszego jak dziewczynki, z którym moja pociecha się dogaduje dobrze, bo w trójkę często spędzają czas. Wszyscy razem wielokrotnie jeździliśmy na narty, a tak to od czasu do czasu się spotykamy.
Maryśka to bardzo popularna dziewczyna w klasie i moja mała patrzy na nią jak na idolkę. Na szczęście jest to bardzo dobry wzór. Maryśka zmotywowała Moją do regularnego sporu, porządnej nauki, udziału w konkursach przedmiotowych, w których obydwie już mają osiągnięcia. Ma też w Marysi oparcie, jak tylko go potrzebuje. Zorganizowały babskie koło naukowe, na którym naprawdę się uczą (o czym wiem, bo często odbywa się w naszym mieszkaniu). Mogłabym jedynie narzekać, że za dużo czasu spędzają przed monitorem, ale chyba bym się czepiała. W zasadzie brzmi jak marzanie, a dobrych cech tej znajmości mogłabym jeszcze wymieniać, a wymieniać! Zatem gdzie leży problem?
Może problem pojawił się jak nie zaragowałam, gdy Kasia odwróciła się od Boga i przestała chodzić do Kościoła? Myślę, że to była wina Marysi, bo ona i jej cała rodzina są ateistami. Pomyślałam wtedy, że Bóg zawsze znajdzie drogę do serca mojej córeczki i nie protestowałam. O Kościele przypominałam tylko w święta i nawet wtedy akceptowałam, że zostaje w domu. Nawróci się jak dorośnie!
Ale prawdziwy problem pojawił się tuż po trzynastych urodzinach. Marysia wraz z mamą jechały do sauny i Kasia też chciała. Nie widziałam przeciwwskazań, podpisałam zgodę i pojechały. Kasieńce bardzo się podobało. Co jakieś dwa albo trzy miesiące przychodziła z kolejną zgodą, którą podpisywałam, a ona wracała wypoczęta i szczęśliwa. Aż jakoś pół rok temu zainteresowałam się czemu w zasadzie takie zgody są potrzebne. Okazało się, że w tych saunach przebywa się całkowicie nago! Było to na zgodzie, ale nigdy na nie nie zwróciłam uwagi, bo użyte było trudne słowo. Ja nigdy bym się córce nie pokazała nago, ani nie śmiałabym spojrzeć na nią bez bielizny, a ona jeźdi i paraduje z gołym tyłkiem przed obcymi! Zrobiłam jej straszną awanturę, że nie podkreśliła mi tego faktu wcześniej! Mąż też nie był zachwycony, ale jednocześnie mówił, że tylko Kasia tak naprawdę wie jak to wygląda i musimy jej ufać. I wtedy dowiedziałam się, że ta sauna jest koedukacyjna i nawet brat Marysi czasem z nimi jeździł!!! Całkowicie zdębiałam i nawet nic nie wydusiłam z siebie, ani słowa. Temat umarł. Wymazałam go z pamięci, ale przez miesiąc nie spałam.
Odżył trzy miesiące temu, jak córcia przyszła po kolejną zgodę, tym razem na długo przed wyjazdem. Oczywiście kategorycznie odmówiłam! Jak tak się kłóciłyśmy, to mąż zasugerował, że powinniśmy pojechać z córką tam i zobaczyć jak to wygląda, co kategorycznie mu wybiłam z głowy! Jednak córki tak łatwo przekonać nie mogłam. Na szczęście Marysia złapała anginę i wyjazd został odwołany, co zarzegnało konflikt. Do czasu.
Dwa tygodnie temu córka całkowicie mnie załamała. Już dni dzielą dziewczyny od ich piętnastych urodzin i Marysia z całą rodziną jedzie do jakiegoś niemieckiego ośrodka naturystycznego z gigantycznym kompleksem saunowym. Widziałam zdjęcia i muszę przyznać że wygląda pięknie, ale jest to dla mnie miejsce całkowicie nieakceptowalne. Natomiast nigdy w życiu nie widziałam aby Kasi zależało na czymś tak bardzo jak na pojechaniu tam. Nie mogłam pozostać obojętna na jej błagania, więc porozmawiałam z Marysią, która była już tam dwa razy, porozmawiałam z jej rodzicami i ostatecznie zmiękłam, pod cichymi namowami Męża. Niech jedzie. Jeszcze ją pytałam czy jej nie wstyd, to odpowiedziała że czuje się całkowicie swobodnie i nawet nie zakrywa ręcznikiem nawet jak może. A jak zapytałam co by było jakby ktoś zrobił jej zdjęcie, to wzruszyła ramionami i powiedziała że nie ma się czego wstydzić, a zdjęcia to nawet chciałaby mieć.
Próbuje to zaakceptować, ale jak tylko pomyślę że siedzi tam tak jak ją Pan Bóg stworzył, to robi mi się słabo. Nie wiedziałam nawet, że takie miejsca istnieją! A co dopiero że moje dziecko do nich trafi!!! Jeszcze tylko kilka dni do jej urodzin, a ja coraz bardziej muszę walczyć ze sobą aby nie zmienić zdania.
Czy to ja jestem ta nienormalna i staromodna? Czy może mam rację, że to nie jest normalne? Czuję, że powinnam córce zakazać tego wyjazdu, ale zakzazywać jej mogę jeszcze przez 3 lata, a potem i tak będzie robić co chce, a ja chcę aby widziała we mnie kogoś kto zawsze ją akceptuje, aby nie bała się przede mną otwierać z problemami. I dlatego trwam w tej zgodzie, mimo że mnie wewnętrznie pali. Tym bardziej, że widzę, iż jej nigdy na niczym tak nie zależało. Zupełnie nie rozumiem dlaczego!
Błagam, pomóżcie! Czy naprawdę nie ma powodu do zmartwień?