Po co to piszę nwm, może ,żeby to się wyrzucić, naprawdę nwm. Jednak chciałabym to komuś powiedzieć, lecz nie mam komu. Strasznie jestem żałosna wiem...
Każdego dnia budzę się i wszystko toczy się tak samo jak zwykle: dom, szkoła, dom. Chociąż nwm czy można to nazawać to domem. Może przesadzam, mam rodziców, siostrę itd, ale nie czuję się szczęsliwa. Może ja po prostu nie umiem. Chciałabym,żeby rodzice mnie kochali, nie nie tak, chcę,żeby okazywali,że mnie kochają i że są ze mnie dumni. Ale może za dużo chce. Może sobie to wymyśliłam. Ale tak pragnę, żeby choć raz powiedzieli mi,że mnie kochają i są ze mnie dumni. Choć raz. Staram się naprawdę,żeby na to zasłużyć, wygrane zawody sportowe, olimpiady przedmioyowe. c to nie daje. Widzą tylko moją młodszą siostrę, pewnie jestem niesprawiedliwa i może w gruncie rzeczy tak jest. Ale mam już dość tego, że ona jest lepsza, pomóż jej, bo jest mała, zrób za nią, ona nie może tego zrobić, bo jest mała itd. Wiele razy zastnawiam się po co ja się urodziłam, lepiej by im beze mnie. Mieli by tylko ją, ja bym nikomu nie przeszkadzała, w szkole też by mieli spokój. Mam w szkole kilka koleżanek, ale nie przyjaciół. Staram się przystosować, ale nie potrafię, nie umiem gadać,że wszystkimi. Staram się otworzyć, ale nie potrafię, nie umiem, boję się,że mnie wyśmieją. No może nie jest super, no, ale źle się czuję, gdy gadają o chłopakach, imprezach. Nie odzywam się, albo staram się jakoś ukryć, że nic o tych sprawach nwm. Myślę, że się niedomyślają prawdy. A prawda jest taka,że mam 17 lat, nigdy nie nie całowałam i najprowdopodobniej nigdy to się nie stanie. Jestem w 2 klasie liceum. Za 1,5 roku studia, nie wiem jak sobie poradzę, boję się. Chciałabym się zakochać, marzę o tym jak każdy chyba. Znależć pokrewną duszę, żeby mnie wysłuchała, żebym jej wyszko powiedzieć przytulić. Nie marzę o idealnym chłopaku, bo nikt nie jest doskonały, a w szczególności ja.
Dzisiaj znowu było piekło, rodzice trochę wypili, i zaczeła sie kłotnia. uciekłam bo nie chciałam tego sluchać, całą się trzęsłam, a moja pierwsza myśl to żeby ze sobą skończyc i znowu tego nie przeżywać. wróciłam po kilku godzinach, było lepiej bo już sie nie kłocili na szczęscie. ale i tak najbardziej mnie zabolały slowa ktore ułyszałam. mama zapytała mnie gdzie była. Tata << patrz jak wychowałaś swoją córkę!>>> mama<< to też twoja córka>> <<ona nie jest moją córką, to jest twoje dziecko>>> chwile później mama powiedziła,że ja też nie jestem jej córką. Wtedy poczuła, jakby coś umarło bezpowrotnie. Nie znienawidziłam ich za to. Nienawidzę siebie, bo już od jakiegoś czasu czułam,że nie kocham ich tak jak powinnam. To moim rodzice, a jednak, teraz zrozumiłam, że już wszystko się skończyło. I nic już nie bedzie takie samo jak w czesniej. Ale i tak nikt nic nie zauważy, bo doskonale nauczyłam się maskować swoje uczucia.