U mnie było tak, że termin minął, a objawów porodowych brak. Dostałam skierowanie do szpitala. Wyjeżdżając z domu miałam wrażenie, że żegnam się ze światem. Byłam przerażona. Badanie na izbie przyjęć bolało niemiłosiernie, ale jak widać można to przeżyć skoro wciąż tu jestem. Przed wejściem na oddział musiałam wziąć obowiązkowy prysznic, mimo że myłam się przed wyjazdem. Później przemarsz na salę, kroplówka z oksytocyny i KTG. Położna biegała do mnie co 15 minut, pytając jak się czuję. Bóle wzbierały na sile, skurcze były coraz częstsze. Po 5 godzinach położna oznajmiła, że jak chcę żeby mąż był przy porodzie, to mam ekspresem dzwonić. Cała akcja porodowa na porodówce trwała chyba z 15 minut. Bolało, pewnie. Chwilami miałam wrażenie, że moje ciało i wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Ktoś każe oddychać, ktoś przeć, kto to wszystko ogarnie! Ale to uczucie, gdy widzisz swoje dziecko, ta ulga że jest już po wszystkim... BEZCENNE
P.S.
Teraz jestem w drugiej ciąży i nie mniej niż Ty się boję...