Witam, jestem dziewczyną, mam 20 lat. Obrzydza mnie moje kobiece ciało (piersi, narządy płciowe + na myśl o ciąży mam ochotę zwymiotować), ale nie czuję się też mężczyzną. Jakbym nie miała płci (pierwszy problem). Przez brak akceptacji wpadłam w bulimię. Co do orientacji seksualnej również jest dziwnie- jednego dnia podobają mi się mężczyźni i nie wyobrażam sobie związku z kobietą, a innego zupełnie na odwrót. Boję się stosunków płciowych, uciekam gdy tylko coś ma się zacząć. Osoby którymi byłam zainteresowana to takie, z którymi bycie jest praktycznie niemożliwe (np. inna orientacja seksualna, duża odległość, partner (najlepiej wszystko naraz) ). Gdy jednak przeszkody znikają, tracę zainteresowanie. Straszne, bo wcześniej spokojnie nazywałam to miłością. Nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzić, a naprawdę bardzo doskwiera mi samotność. Jeżeli chodzi o moje dzieciństwo to miałam naprawdę dużo problemów. Byłam ekstremalnie wstydliwa, od zawsze. Nawet rodzina uważała to za dziwne. Wydaje mi się, że już wtedy zauważałam, że podobają mi się również dziewczyny. Kiedy dzieci w podstawówce myślały o kucykach, ja myślałam o strachu przed śmiercią. Moja rodzina to ateiści, kiedy byłam mała i spytałam co dzieje się z ludźmi gdy umrą, twardo odpowiedzieli „nic, pustka.”. Jednocześnie mama powiedziała mi, że jest śmiertelnie chora. Miałam wtedy max 7lat. Kiedy miałam około 14lat zaczęły się stałe kłótnie rodziców. Codziennie. Gdy miałam lat 16 byłam światkiem jak ojciec próbował zgwałcić matkę. Pobił ją, zadzwoniłam na policję. Kiedy się dowiedział, wyciągnął mnie z pokoju za włosy i zaczął wyzywać. Bałam się i próbowałam uciec z domu. Często groził matce śmiercią, a podłożem tego wszystkiego był fakt, że nie chciała uprawiać z nim seksu. W końcu się wyprowadził. Przez jakiś czas mieszkałam z mamą, która spotykała się z wieloma mężczyznami na raz. Czasem słyszałam jak robiła „to” w pokoju obok, miałam ochotę wyskoczyć z 12 piętra. Później się ogarnęła i wyprowadziła do bardziej stałego partnera, z którym jest do dzisiaj. Po tych wydarzeniach, wydaje mi się że straciłam częściowo pamięć. Czasem ktoś mi coś opowiada (coś istotniejszego), co zdarzyło się w podstawówce/gimnazjum, a ja nic sobie nie przypominam. Czasem zobaczę gdzieś w mieszkaniu, jakieś zdjęcia z czasów dzieciństwa gdzie wszyscy się śmieją- ja tego nie pamiętam. Nie pamiętam żadnego szczęśliwego momentu. „Powinnaś iść do specjalisty”. Wiem. Byłam kiedyś o psychiatry, rozmowa wyglądała mniej więcej tak „-jaki masz problem?” „-chyba mam depresję, miałam w domu duże problemy z ojcem… (płacz)” „-rozumiem. Przepiszę ci leki (antydepresanty, które brałam przez kilka miesięcy)”. Jeżeli chodzi o psychoterapię to nie jestem w stanie. Dosłownie. Kiedy zaczynam mówić wybucham płaczem, a moje gardło zaciska się i nie jestem w stanie powiedzieć słowa.