Syn chodzi do przedszkola już drugi rok z rzędu. W pierwszym roku nie było problemu.syn chodził do przedszkola prawie bez pisknięcia.W tym wszystko wydawało by sie nawet w porządku ale moment podejścia pod drzwi sali wywołuje w nim blady strach. Mały chwyta sie mnie tak mocno ze mam często trudności go oderwać od siebie. Łapie sie futryny ,klamki i wszystkiego co mogło by go uchronić przed wejściem do sali. Panie w przedszkolu ma bardzo Miłe.Lubią go strasznie. Ogólnie Panie w przedszkolu go znają z nazwiska nawet te które go nie uczą. Czyli nie jest taką szara myszką chowająca sie w kącie. Wracając do porannej "walki"z małym. Jak tylko ja zniknę za drzwiami Syn jest spokojny i zachowuje sie jak by nic sie nie stało. Bawi sie ładnie przez cały dzień w przedszkolu.Gdy po niego przychodzę pytam sie go dlaczego płakał rano to zawsze odpowiada że:"Mamusiu ja nie wiem przecież tu jest tak fajnie" . W drodze do domu opowiada mi wszystko co sie działo.Odpowiada na moje pytania i cieszą go te odpowiedzi. Teraz moje pytanie.Jak reagować rano? Czasem mam ochotę odwrócić sie na pięcie z dzieckiem i wrócić z nim do domu. Czy zostawiać go na siłę tak by sie przyzwyczaił?
Jest to męczące i zaskakujące bo rano ubiera się, myje, je śniadanko i nie marudzi tylko ta chwila wejścia do sali.
Panie nauczycielki mówią by to przeczekać ale już tak czekamy 2 miesiące. Wiem ze dla nich to tez jest męczące.
Nie mam możliwości by ktoś inny go odprowadzał. Wiem ze w przedszkolu jest jeden chłopiec który jest chory i dokucza innym dzieciom ale raczej O niego nie chodzi bo gdy Tamtego chłopca nie było długi czas w przedszkolu Syn tez wyczyniał mi takie cyrki w drzwiach. Syn jest bardzo zżyty ze mną bo praktycznie cały wolny czas spędzamy razem.